Straż miejska uzbroiła się w nowe fotoradary
Już od dawna kierowców w naszym kraju prześladują nadgorliwi strażnicy miejscy, którzy bez opamiętania rozstawiają fotoradary, aby codziennie karać kilkudziesięciu kierowców. Niestety wszystko wskazuje na to, że tendencja ta nie ulegnie poprawie.
Niestety oliwy do ognia dolała straż miejska z Lublina, która kupiła za samorządowe pieniądze urządzenie warte 122 tys. zł, które fotografuje dziennie kilkudziesięciu kierowców przekraczających dozwoloną prędkość. Nic dziwnego, że samorządy chętnie inwestują pieniądze. Wydanie 120-140 tysięcy złotych na fotoradar zwróci się bardzo szybko.
Samorząd szybko odzyska zainwestowaną kwotę, najczęściej z nawiązką, a straż miejska się cieszy, każdego dnia przyczyniając się do zwiększenia budżetu miast. Wszyscy są szczęśliwi oprócz kierowców, którzy zamiast na kierowaniu i bezpieczeństwie muszą skupić się na tym, aby tylko nie przekroczyć prędkości o ekstremalne 5km/h.
Straż miejska, zamiast informować, gdzie będzie zamontowany danego dnia fotoradar, chwali się tylko, ilu kierowców udało się tego dnia złapać i ukarać mandatami. Owszem, nie można wieszać psów na strażnikach, bo z jednej strony wykonują tylko swoje obowiązki. Jednak z drugiej strony ciężko oprzeć się wrażeniu, że jest to jedynie bezmyślne nabijanie samorządowej kieszonki.
I bzdurnie brzmią argumenty, że to wszystko dla bezpieczeństwa kierowców. Owszem,fotoradary służą przecież do wychwytywania i karania piratów drogowych i kierowców, którzy znacznie przekraczają dozwoloną prędkość, np. o 30, 40 czy 60 km/h. Jednak jak tłumaczyć fakt, że urządzenia strażników miejskich są ustawione tak, aby nawet minimalne przekroczenie prędkości, rzędu 6-10 km/h, zostało zarejestrowane?
Czy jazda z prędkością 55-60 km/h w mieście jest śmiertelnym niebezpieczeństwem? A może to zwykła pazerność i chęć wyciągnięcia od przysłowiowego Kowalskiego 100, 200 czy 300 zł za przekroczenie prędkości. Dla niektórych osób taka kwota to spora część miesięcznej pensji, dla samorządu zaś kropla w morzu.