Petrolhead czy eko – kim jesteś?
Rynek motoryzacyjny stale się zmienia, cały czas ewoluuje. Można by napisać kolejny artykuł o tym, że auta elektryczne to przyszłość, a spalinowe odchodzą w zapomnienie, bardzo rzadko jednak poruszana jest kwestia preferencji. W tym artykule podejmiemy temat zwolenników aut eko oraz „mocnych” spalinówek.
„W codziennej pracy - jak to się potocznie mówi „w leasingach” zauważamy coraz większe spolaryzowanie opinii na temat aut elektrycznych” – twierdzi Michał, pracownik firmy MyLease, która zajmuje się m.in. finansowaniem zakupów pojazdów. Zdaniem Michała osoby poszukujące aut do sfinansowania coraz wyraźniej dzielą się na dwie grupy - tzw petrolhead oraz na typowych eko.
„Oczywiście pozostaje również grupa osób będących pośrodku tych dwóch skrajnych obozów, ale z miesiąca na miesiąc zmniejsza ona liczebność, a uciekające z niej osoby dołączają do zwolenników spalinówek albo aut hybrydowych czy też elektryków” – dodaje Michał. Kiedyś klienci wybierali między silnikami benzynowymi oraz silnikami diesla. Dziś to wybór – spalinówki albo elektryki, ewentualnie hybrydy. Pamiętać trzeba, że coraz większa liczba producentów zaczyna produkować tylko auta z napędem hybrydowym i jeżeli chodzi o rynek aut typowo spalinowych to będzie się on zmniejszał. Dziś rozmowa z klientem nie wygląda tak jak kiedyś. Dawniej telefon potencjalnego klienta brzmiał następująco - „Poszuka mi Pan jakieś rodzinne auto, ale byle nie ropniaka”. Dziś ten sam klient powie – „Czas na zmianę auta. Poszuka mi Pan jakieś rodzinne auto, koniecznie hybrydę, bo chcemy być eko”. Jest to komunikat, który bardzo wyraźnie określa grupę z którą utożsamia się klient.”
Jakie są poglądy tych dwóch grup i czy mają one logiczne uzasadnienie?
Pojęcie petrolhead nie jest nowym tworem – używane było od dawna, ale zmieniło ono odrobinę swoje znaczenie w czasie ekspansji aut hybrydowych i elektrycznych. Kiedyś petrolhead’em nazywano człowieka, który po prostu lubił auta i wszystko co z nimi związane. Był to człowiek, który połowę życia spędzał w garażu przerobionym na warsztat. Ściany warsztatu oczywiście zdobiły plakaty samochodów różnych marek. W wolne dni, ktoś taki zamiast spacerować po lesie jeździł na zloty fanów motoryzacji, gdzie każdy chciał się pochwalić swoim autem, przeprowadzonymi modyfikacjami czy chociażby samą wiedzą techniczną z zakresu motoryzacji. Obecnie petrolhead to człowiek dla którego liczy się klasyczna motoryzacja i czysta frajda płynąca z jazdy autami spalinowymi. Im większa pojemność silnika tym lepiej. Głośny wydech? – jak najbardziej. V6 czy V8 zamiast rzędówki? – oczywiście. Uważają oni, że obecna polityka i nakładane coraz bardziej restrykcyjne normy emisji spalin zabijają motoryzację w swojej pierwotnej formie. Otwarcie krytykują montowanie 3-cylindrowych silniczków o pojemności silnika od kosiarki w aucie, które docelowo ma wozić całą rodzinę. Stojąc na światłach czy w korku otwierają okno i słuchają z podziwem dźwięków układów wydechowych innych aut. Jakie mają podejście do wysokiego poziomu spalania w swoim aucie? Auto musi dużo palić – proste. Na pytanie „ile pali twoje auto?” odpowiedzą z uśmiechem na ustach - „tyle ile wleje”. Samochody elektryczne traktują jako niepotrzebne wynalazki, które są chwilową modą. Dodatkowo negują ich ekologiczność wytykając podstawowe problemy z użytkowania takich aut. Wytykają również problem ze źródłem pochodzenia prądu, bo np. w Polsce pochodzi on głównie ze spalania węgla, a to proces „średnio” ekologiczny.
Z drugiej strony mamy zwolenników ekologicznych (przynajmniej w teorii) aut hybrydowych oraz elektrycznych. Są w stanie zapłacić za hybrydę nawet kilkadziesiąt tysięcy więcej niż za „gołą” benzynę, ale mogą wtedy spać spokojniej licząc, że dzięki ich wyborowi do atmosfery trafi mniej spalin i zmniejszy się poziom smogu. Często w parze z zakupem elektryka idzie założenie instalacji fotowoltaicznej, dzięki której mogą jeździć prawie za darmo. Z petrolhead’ów kpią, że ich 5-cio litrowe Porsche ma słabsze (albo porównywalne) przyspieszenie niż miejskie auto elektryczne. Do tego elektryk praktycznie od samego wciśnięcia pedału gazu osiąga maksymalny moment obrotowy, a „spalinówkę” trzeba wkręcić na obroty. Na opinie innych o tym, że na auto hybrydowe po zużyciu akumulatora trzeba będzie wydać około kilkudziesięciu tysięcy złotych nie zwracają uwagi – trzeba to trzeba. Chwalą się tym, że ich pojazdy w miejskim użyciu są prawie bezgłośne – i tu mają oczywiście rację, bo jadąca powoli hybryda robi wrażenie. A i tak za najważniejszy atut hybryd uważają niższe spalanie paliwa. Tylko o ile niższe? To już pytanie jak dynamicznie jeździmy, gdzie głównie użytkujemy auto i wielu innych czynników. Przy elektrykach to już zupełnie inna kwestia…
A co o tej sytuacji myślimy my – pracownicy firmy MyLease, którzy na co dzień mają kontakt z motoryzacją? Z jednej strony bardzo kręcą nas klasyczne auta (na ścianach biura zdjęcia m. in. Forda Shelby GT500 czy VW „ogórków”), ale z drugiej strony jadąca powoli przez osiedle Toyota RAV4 na silniku elektrycznym robi kolosalne wrażenie. Tutaj bardziej pojawia się pytanie, czy jesteśmy gotowi na przesiadkę do auta elektrycznego? O ile ktoś używa auta elektrycznego na jazdę, jak to się mówi „w koło komina” to nie ma kłopotu. Podłączy na noc do ładowania w domu i tyle. Ale co w sytuacji, gdy jedziemy w trasę, wyjazd wakacyjny czy delegację z zakładu pracy? No właśnie – to nie jest kwestia podjechania na stację i zatankowania w 5 minut do pełna. Polska nie jest jeszcze gotowa na przesiadkę do elektryków na większą skalę i to jest przykry fakt. Czy to się zmieni? Pewnie będzie musiało, ale kiedy to już czas pokaże.
„Na ten moment możemy się cieszyć V8 ile chcemy, ale przyjdzie dzień, że będziemy mogli oglądać te silniki tylko w muzeum. Więc trzeba się spieszyć! Macie do sfinansowania zakup Mustanga GT albo Dodge Chargera? Zapraszamy – pomożemy!” – dodaje Michał z MyLease, firmy zajmującej się leasingiem samochodów.