Nowe drogi premier Kopacz - kiełbasa wyborcza?
Premier Ewa Kopacz, tuż przed wyborami parlamentarnymi przedstawiła ambitny plan obejmujący budowę 3,9 tys. km dróg szybkiego ruchu. Jaka jest szansa na realizację obietnic?
Jak wygląda polska sieć drogowa wie większość z nas. Choć w ostatnich latach oddano do użytku ponad 2 tys. km nowych dróg szybkiego ruchu, to i tak komunikacja pomiędzy miastami nie jest idealna. Nawet jeśli da się daną trasę pokonać korzystając z szybkich i bezpiecznych tras, to wymaga to często sporego nadłożenia drogi. Z Warszawy do Gdańska możemy dojechać autostradami, ale trzeba w tym celu zahaczyć niemal o przedmieścia Łodzi. Jeszcze gorzej, gdy zamierzamy za stolicy dojechać do Rzeszowa. By to zrobić unikając starych dróg krajowych o jednym pasie ruchu musimy przejechać przez Katowice. W innych częściach kraju wcale nie jest lepiej, a są miasta, jak Siedlce, gdzie inwestycji się nie doczekano, a plany budowy autostrady A2 do granicy wschodniej odłożono na... nie wiadomo kiedy.
O tym jak ważne są nowe drogi wiedzą wszyscy, także politycy. Plan budowy dróg szybkiego ruchu na lata 2014-2023 został przyjęty już w zeszłym roku. Obejmował plany dla 2,2 tys. km dróg oraz listę rezerwową (niecałe 800 km), lecz zabrakło w nim kilku kluczowych inwestycji, jak choćby wspomnianego wschodniego odcinka autostrady A2.
Trzeba też wspomnieć o planowanych kilkudziesięciu obwodnicach miast. Z punktu widzenia bezpieczeństwa są one nawet ważniejsze, niż autostrady. Pozwalają odciążyć centra miast z ruchu tranzytowego, co wpływa na poprawę jakości życia mieszkańców, a mniejszy ruch kołowy na mniejszą ilość wypadków. Przypomnijmy, że co trzecia ofiara na polskich drogach to pieszy.
Nowy plan
Premier Ewa Kopacz ogłosiła rozbudowany plan zakładający powstanie aż 3,9 tys. km nowych dróg o wysokim standardzie. Listy rezerwowej nie ma, w osiem lat ma powstać wszystko. Najważniejsze punkty, zdaniem premier Kopacz, to połączenie Gdańska z Krakowem drogą S7, Szczecina z Gdańskiem drogą S6 oraz Warszawy z Lublinem (S17) i Rzeszowem (S19). Wraz z pozostałymi drogami ma to stworzyć kompleksową sieć pokrywającą większą część kraju.
Także 57 obwodnic miast ma doczekać się realizacji, to o 9 więcej, niż zaplanowano w zeszłym roku uwzględniając już listę zapasową. Jeśli wszystkie powstaną zgodnie z nowym planem, powód do zadowolenia będą mieli m.in. mieszkańcy Obornik, Ostrołęki, Wałbrzycha, czy Chełma. Łączny koszt budowy wszystkich dróg i obwodnic to 107 mld zł. Oczywiście cześć tej kwoty ma pochodzić z refundacji środków pochodzących z funduszy Unii Europejskiej.
Część inwestycji autostradowych ma być finansowana w sposób pozwalający odciążyć budżet państwa. Odcinki A1 (Tuszyn-Czestochowa), A2 (Mińsk Mazowiecki-Siedlce) oraz A18 (Olszyna-Golnice) miałyby powstać z funduszy pozyskanych na zasadach rynkowych przez specjalnie powołane do ich budowy spółki celowe.
Nowy plan nie przewiduje inwestycji priorytetowych. Najpierw mają powstawać te drogi, które będą najlepiej przygotowane. Obejmuje to m.in. uzyskanie decyzji środowiskowych, czy wykup gruntów. Tak szczegółowe omawianie planu tuż przed wyborami mija się z celem. Jeśli w parlamencie zajdą zmiany, może się okazać, że plan jest zbyt kosztowny i po prostu nas na niego nie stać. Zresztą utrzymanie się PO przy władzy wcale nie gwarantuje jego realizacji.
Obietnice drogowe składają wszystkie partie. Zarówno rząd PiS (2005-2007), jak i rządząca później PO obiecywały, że na Euro 2012 powstanie 3 tys. km pożądanych przez kierowców tras, a potrzeba było trzech dodatkowych lat, by plan zrealizować w dwóch trzecich. Znając realia polskiej polityki tym razem może być tak samo, a powodów należy szukać w ciągle nie domykającym się budżecie.
To, czego nam naprawdę potrzeba, to nie obietnic przedwyborczych, które z pewnością inne partie także niedługo ogłoszą, a jednolitej polityki rozwoju, realizowanej przez wszystkie ekipy, ale też przez wszystkie większe ugrupowania wspólnie stworzonej i zatwierdzonej.