Niepokorne Podsumowanie Tygodnia
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o tym, dlaczego auto z mocnym silnikiem musi mieć napęd 4x4, czy Mercedesowi nie zaczęło się wydawać, że nazywa się BMW, a także o luksusowych, postmilitarnych SUVach i o kolejnej inspiracji McLarena modelem Ferrari (tym razem nie w F1).
4x4 w BMW M? To nie bluźnierstwo – to błogosławieństwo.
Stało się to, co łatwo było przewidzieć – inżynierowie z dywizji M w zakładach BMW, wzięli na warsztat nową serię 1. Podobnie jak w przypadku wcześniejszego modelu, nie zdecydowano się jednak na oznaczenie M1, a M135i. Jak zwał, tak zwał, grunt, że będzie nowa, szalona „jedynka”. Jednakże purystyczni fani BMW puryści zadrżeli z gniewu – auto to bowiem będzie dostępne z napędem na cztery koła…
Czteropędne, sportowe BMW? Świat się kończy! Gdyby jakiś laik zapytał co w tym takiego złego, skoro podobne rozwiązanie od lat stosuje Audi, Porsche czy Lamborghini, z pewnością… cóż, nie zostałby rozszarpany na miejscu, ale, niewątpliwie opryskliwym tonem, otrzymałby przyspieszony kurs z zakresu inżynierii samochodowej. Można by wyłowić z niego najpewniej argumenty dotyczące prowadzenia (jeśli koła przednie przekazują moc, to pogarsza się precyzja i czucie układu kierowniczego), mniejszej radości z jazdy (jak tu chodzić bokami?) i tego, że napęd na tył jest dla prawdziwych facetów. Cóż, nie sposób tym argumentom odmówić słuszności, a także uznania dla tych, którzy potrafią kontrolować tylnopędne auto z silnikiem o dużej mocy. Z tym ostatnim jest jednak trochę jak w tym dowcipie, że prawdziwi faceci nie jedzą miodu, tylko żują pszczoły – adrenaliny znacznie więcej, ale nie jest to sport, który warto uprawiać na co dzień.
Pamiętam taką sytuację – był ciepły, letni dzień, ja zaś siedziałem za kierownicą nowego BMW 535i. Chciałem napawać się każdą chwilą spędzoną z tym wspaniałym samochodem, ale myślałem głównie o tym, jak bardzo frustrował mnie fakt, że nie mogłem pobawić się z 306 końmi drzemiącymi pod maską. Była bowiem lekka mżawka, a asfalt pokrywała delikatna warstewka wilgoci. To wystarczało, aby wszelkie próby dynamicznego przyspieszenia owocowały brutalnym wkroczeniem elektroniki i sporadycznymi, sekundowymi uślizgami tylnej osi. Innym zaś razem, kiedy to deszcz lał się strumieniami z nieba, miałem do dyspozycji 300-konnego Passata CC z seryjnym napędem 4Motion i, mimo fatalnych warunków bawiłem się w nim świetnie. Podobnie jak w 260-konnym Subaru Outbacku, którego testowałem w czasie ataku zimy.
Innymi słowy, w realnym świecie, gdzie nie liczy się milimetrowa precyzja, ułamki sekund, a każdy kilogram nie jest na wagę złota, mocne auto z napędem 4x4 to oczywisty wybór. BMW i tak zawsze przenosi większość mocy na tylne koła, więc nie zastanawiajcie się nad wyborem M135i z napędem na cztery łapy. Bokami też pochodzicie, a do tego nie wyprzedzi was Panda przy starcie spod świateł w czasie ulewy no i wyjedziecie zimą z parkingu.
http://www.autocentrum.pl/newsy/nowosci/bmw-m135i-z-napedem-awd-oraz-seria-7m-w-planach/
„Mercedes” jako synonim sportu i futurystyki?
Nigdy nie byłem specjalnym fanem Mercedesa. Owszem, zawsze pociągał mnie ten wyjątkowy komfort i parę modeli nawet przemawiało do mnie stylistycznie. Zawsze jednak wolałem zbalansowane Audi z ich wspaniałymi wnętrzami i napędem quattro. Albo BMW o sportowym zacięciu i koncentracji na sprawianiu jak największej radochy kierowcy. Wygląda jednak na to, że szykuje się spora rewolucja w świecie motoryzacji, jak też i w moich upodobaniach.
Pierwszą jaskółką był oczywiście CLS, zaprezentowany w 2004, a bazujący na ulubionym samochodzie taksówkarzy. Różnił się od niego jednak diametralnie, tak pod względem wyglądu, jak i prowadzenia. Kolejnym krokiem w stronę stylistyki jak z filmów si-fi i jeszcze lepszej dynamiki, była naturalnie zeszłoroczna, druga generacja CLSa. Okazuje się jednak, że Mercedes chce, aby sportowy image przylgnął do wszystkich samochodów tej marki. Nowa klasa B, pomimo vanowatego nadwozia, prowadzi się świetnie, o czym już pisaliśmy przy okazji naszego testu. We wrześniu na rynku zagości nowa klasa A i już po samym jej wyglądzie widać, że Audi A3 i BMW 1 będą miały się czego bać. Teraz zaś pojawiły się zdjęcia tego oto auta – Mercedesa CSC. Jego wprowadzenie na rynek jest równie pewne, jak podwyżka cen za przejazdy autostradą A4. Wszak to Mercedes stworzył klasę „czterodrzwiowych coupe” i chociaż konkurencja zdążyła z odpowiedzią dopiero na prezentację drugiej generacji CLSa, to Stuttgartczycy oddali walkowerem klasę średnią. W niej bowiem dawno zadomowił się już Passat CC (zwany po niedawnym liftingu po prostu VW CC) oraz Audi A5 Sportback (też ostatnio modernizowane). Równie jednak pewne, co pojawienie się tam Mercedesa, jest to, że auto, które wejdzie do produkcji, nie będzie różniło się niemal niczym od zaprezentowanego konceptu. Kiedy postawi się je koło siebie, będzie do zabawa w „znajdź 5 różnic”. Obstawiam, że zmienione będą lusterka, klamki oraz felgi. Z wnętrza zaś zniknie zamsz, seledynowe szwy a włókno węglowe… będzie wymagało dopłaty. I mówię to całkiem serio – może to auto wygląda jak mokry sen designera samochodów, ale spójrzcie na ostatnie modele Mercedesa. CSC to naturalne i jedynie słuszne rozwinięcie nowej, niezwykłej koncepcji – stworzenia aut z gwiazdą na masce nie tylko synonimów luksusu, ale sportowego prowadzenia i futurystycznej stylistyki. Czy to początek rewolucji?
http://www.autocentrum.pl/newsy/nowosci/cls-mercedes-concept-style-coupe-nowa-porcja-zdjec/
http://www.autocentrum.pl/testy/sportstourer-nie-tylko-z-nazwy-mercedes-klasa-b/
Z zewnątrz zabytek, w środku salonka, a na drodze demon prędkości.
Fiat 500 i Mini to dobrze znane przykłady samochodów, za które producent każe płacić krocie, bo nawiązują stylistycznie do modeli sprzed kilku dekad. Co ma być chyba nobilitujące. Jest jednakże pewne auto na rynku, którego przeraźliwie wręcz wysoka cena podyktowana jest nie tym, że wygląda jak zabytek, ale tym, że nim faktycznie jest. W pewnym sensie. Mówię tu oczywiście o Mercedesie klasy G.
Tak jak oryginalnego Jeep’a Willis’a, klasę G zaprojektowano pierwotnie na potrzeby armii, i tak jak jego protoplasta, doczekała się ona wersji cywilnej. Był wtedy rok 1979. Obecnie mamy 2012, zaś Mercedes właśnie ogłosił… kolejny lifting tego modelu! Nie byłoby w tym nic aż tak ekscytującego, ponieważ auto to przeszło w swojej karierze już ze sto modernizacji. Mercedes chyba przypomniał sobie jednak zamieszanie, jakie spowodował w 1999 roku, kiedy to na rynku pojawiła się odmiana klasy G sygnowana znaczkiem AMG. Widlasta „ósemka” o pojemności 5,4 l gulgocząca pod jego maską rozwijała co prawda „tylko” 354 KM, ale i tak stała się synonimem szaleństwa. Sprint do setki w 7,4 s w tak wielkim aucie robiło niesamowite wrażenie. Z czasem odmiany AMG stawały się coraz mocniejsze i szybsze, aż wreszcie Mercedes postanowił iść na całość i zapowiedział odmianę G65 AMD. Tak, na rynku pojawi się klasa G z najpotężniejszym silnikiem z gamy Mercedesa – 6-litrowy potwór o mocy 612 KM i momencie obrotowym wynoszącym 1000 Nm! Sąsiad ma Cayenne Turbo (500 KM)? Może BMW X6 M (555 KM)? Mogą się schować – G65 AMG to najmocniejsza terenówka świata. Nawet Audi Q7 V12 TDI (500 KM i 1000 Nm) nie ma do niego startu.
Warto jednak zaznaczyć, że idea terenówki z silnikiem jak w aucie sportowym, pochodzi nie od Mercedesa, ale od… Lamborghini. Mało kto pamięta model o dźwięcznej i wdzięcznej nazwie LM002. Ten hummeropodobny kanciasty potwór, początkowo tworzony z myślą o potrzebach armii, w 1986 roku poszedł do cywila. Dostał luksusowe wyposażenie, skórę i drewno, co dziwić specjalnie nie powinno. Zaskakujący był za to silnik. Lamborghini w swojej ofercie, poza traktorami, posiada tylko i wyłącznie supercary. A stworzenie nowego silnika jest horrendalnie drogie. Cóż zatem było robić? Pod maskę trafiło V12 z modelu Countach o mocy 450 KM. Dzięki niemu to monstrualne, ważące 2,7 tony bydlę, rozpędzało się do 100 km/h w 7,8 s i mogło osiągnąć niemal 200 km/h! Co ciekawe, Lamborghini obecnie snuje coraz poważniejsze plany stworzenia nowego SUVa. Tym razem będzie on oczywiście w pełni „cywilny” i stylizowany bardziej na Aventadorze, niż na Hummerze. Ciekawe tylko, jaki silnik do niego wsadzą, gdyby auto weszło do produkcji? Pewnie coś ze stajni Audi, ale mogliby może zrobić małe odwołanie do historii i wsadzić V12 z obecnego supercara. 700-konny SUV? To by dopiero był potwór…
http://www.autocentrum.pl/newsy/nowosci/klasa-g-mercedes-benz-g-63-amg-i-g-65-amg-potezny-staruszek/
http://www.autocentrum.pl/newsy/nowosci/lamborghini-urus-suv-concept-pierwsze-zdjecia/
McLaren znów zgapia od Ferrari
McLaren wraca do formy – po stworzeniu świetnego supercara o, jakże melodyjnej nazwie, MP4-12C, pomału zaczyna snuć plany na temat powiększenia rodziny modelowej. Bardzo zaskakujące plany.
McLaren w wersji „coumbi”, jak to określił jeden z redakcyjnych kolegów, prezentuje się… nietypowo. Przód i bok samochodu robią wrażenie, ale zadarty tył pokryty czernią, aby nawiązać do MP4-12C… cóż, oceńcie sami. Bardziej istotne jest skąd Anglicy czerpali inspirację. I dlaczego zachowali się jak ja na sprawdzianie z chemii w liceum – ściągali od kolegi z ławki, ale nie mieli zielonego pojęcia o tym, co piszą. Kolegą z ławki jest tu oczywiście Ferrari, a „ściągniętym” model FF. Ten najnowszy i najbardziej kontrowersyjny bolid z Maranello, jest bardzo logicznym elementem gamy włoskiego producenta. Czteroosobowe Ferrari znamy już od bardzo dawna, ale ostatni model – 612, wydawał się zbyt zbliżony do 599. Oba były luksusowymi, przeraźliwie szybkimi coupe z silnikami zamontowanymi za przednią osią, z tym że to z mniejszym numerkiem miało tylko dwa miejsca. Teraz zaś mamy FF – nie coupe, ale coś, co styliści nazywają shooting brake, czyli auto o nadwoziu bardzo dynamicznego hatchbacka. Samochód ma naturalnie cztery miejsca, 450-litrowy bagażnik i napęd na wszystkie koła. To wciąż wybitnie szybkie auto (pierwsza „setka” po 3,7 s), ale można wyobrazić sobie wycieczki rekreacyjne w nim. Wyprawa do ośnieżonego alpejskiego kurortu na narty? Czemu nie?
Czego zatem nie zrozumiał McLaren, inspirując się najdroższym z modeli Ferrari? Niemal wszystkiego, bo jedyne, co pożyczyli, to hatchbackowaty kształt nadwozia. Auto z pewnością nie będzie miało napędu na cztery koła, ani nawet siedzeń z tyłu. MP4-12C, na którym bazuje ów koncept, ma silnik umieszczony centralnie. Odmiana „coumbi”, co widać po wlotach powietrza za drzwiami, również. Jeśli to auto wejdzie do produkcji, otrzymamy ten sam samochód, który już dobrze znamy, tylko że z brzydszym tyłem. Gdzie tu sens, gdzie logika?
http://www.autocentrum.pl/newsy/nowosci/now-mclaren-w-wersji-coumbi-nabiera-ksztaltow/