Aluminiowy niewypał - Audi A2
Aby utrzymać się w czołówce rynku trzeba być elastycznym i stale szukać nowych nisz. Jeśli zaś ktoś nas w tym ubiegnie, należy szybko do niego dołączyć. Nie zawsze jednak trzeba podążać za każdym pomysłem konkurencji, o czym przekonało się Audi, prezentując konkurenta dla Mercedesa klasy A.
Trzymając rękę na pulsie
Dlaczego ktoś miałby chcieć naśladować auto, które zasłynęło tym, że przewróciło się podczas testu łosia i musiało przejść szereg modyfikacji, aby można było je uznać za dostatecznie bezpieczne, by weszło do sprzedaży? Cóż, może i najmniejszy z Mercedesów zaliczył mały falstart, ale mimo to, cieszył się całkiem sporym zainteresowaniem. Widać na rynku było zapotrzebowanie na łatwe w zaparkowaniu, ale przestronne i praktyczne miejskie autko szlachetnej marki. Co prawda klasa A, pomimo wysokiej ceny, prezentowała poziom wykończenia wnętrza niegodny gwiazdy na masce i często padały zarzuty pod jej adresem, że nie jest prawdziwym Mercedesem. Audi zaś wszystkiemu uważnie się przyglądało i robiło notatki. Szkoda tylko, że nie poświęcili tyle uwagi i zastanowienia pomysłom, na które sami wpadli.
A2, czyli Audi pełną gębą
A2 miało być prawdziwym Audi z krwi i kości. W przeciwieństwie do Mercedesa klasy A, posiadało klasycznie poprowadzoną maskę (której nie można było otworzyć - dostęp do bagnetu oleju i potrzebnych wlewów uzyskiwało się otwierając klapkę, która zastępowała grill) i opadającą linię dachu, nadającą autu dynamicznego wyglądu. Bardzo ciekawym, ale również wzbudzającym kontrowersje zabiegiem, był kształt tylnej szyby, która łamała się i zachodziła nad całą przestrzeń bagażową, a w miejscu załamania dodano jej niewielki spojler. Wyglądało to bardzo oryginalnie, ale malutka pionowa część szyby i brak wycieraczki negatywnie wpływały na widoczność do tyłu. Złego słowa natomiast nie można powiedzieć o wnętrzu, do wykończenia którego przywiązano sporą uwagę, i którego jakość była niespotykana w tej klasie samochodów. Z ciekawszych opcji można było dobrać sportowe fotele z wysokimi boczkami i długim podparciem pod uda, skórzaną tapicerkę dostępną w kilku kolorach (można było nawet zamówić całe jasnobeżowe wnętrze – od podsufitki po dywaniki), duży panoramiczny dach, nawigacja z tunerem TV oraz pakiet S-line, tradycyjnie nadający autu agresywniejszy wygląd. Nie zapomniano również o praktyczności – podłoga z tyłu była obniżona, aby siedzący tam pasażerowie mieli więcej miejsca na nogi. Na łokcie też nie powinno im go zabraknąć, jako że standardowo Audi oferowało jedynie dwa miejsca siedzące, bardzo przytomnie zauważając, że dodatkowa osoba oznaczałaby spory ścisk. Dodatkowym plusem była możliwość niezależnego składania, przesuwania, albo zupełnego wyjmowania tylnych foteli z samochodu, a dzięki prostemu systemowi ich składania, małej wadze (16 kg) i wygodnej rączce, można było je nieść niczym walizki. Jeśli komuś to nie odpowiadało, mógł naturalnie zamówić wersję 5-osobową. Wrażenie robił również bagażnik mający 390 l – pojemności, to o 40 l więcej, niż w dłuższym o 33 cm Audi A3.
Aby nie wzbudzać podejrzeń potencjalnych klientów, że ich nowe auto przewróci się, niczym Mercedes klasy A, Audi położyło spory nacisk na bezpieczeństwo. Pomimo tego, że A2 nie miało tendencji do niebezpiecznego zachowania na zakrętach, wyposażono je w seryjne ESP i dołożono jeszcze cztery poduszki powietrzne. Dość powiedzieć, że w ówcześnie produkowanym Audi A4 uwzględniono jedynie ABS oraz dwa airbagi.
Życzy pan silnik 1.4, czy 1.4?
Problemem Audi A2, który jako pierwszy rzucał się w oczy, była paleta silnikowa. Jednostek w sumie było pięć – dwie benzyny oraz trzy diesle, więc teoretycznie tragedii nie ma. Rzecz tylko w tym, że w momencie wprowadzenia do sprzedaży w 1999 roku, wybierać można było między dwoma zaledwie silnikami. Oba miały pojemność 1.4 l i moc 75 KM, jeden naturalnie pojony był olejem napędowym, drugi bezołowiówką. Dopiero dwa lata później pojawił się drugi diesel, ale jego zadaniem nie było bynajmniej poprawienie sprzedaży, ale zrobienie wrażenia na ekologach. Jednostkę, o której mowa, zaadoptowano z opisywanego przeze mnie tydzień temu Volkswagena Lupo w wersji 3L. Dieselek ów rozwijający zaledwie 61 KM i sprzężony ze zautomatyzowaną skrzynią, miał jeden cel – stworzyć z A2 pierwsze, pięciodrzwiowe auto trzylitrowe, czyli takie, które pali średnio 3 l paliwa na każde 100 km. Pomóc w tym miała zredukowana waga do zaledwie 825 kg, a współczynnik oporu powietrza do śmiesznie niskiego Cx 0,25. Auto wyposażone było naturalnie w system Start/Stop, a także w kilka, dość kuriozalnych zmian, jak bak paliwa zmniejszony do 21 l oraz opony w rozmiarze 145/80 14”. Jeśli jednak kogoś nie interesowała wersja ekologiczna, musiał poczekać aż do 2002 roku, kiedy wprowadzono do oferty nowoczesny benzynowy silnik FSI o mocy 110 KM, a rok później diesla rozwijającego 90 KM.
Mniej znaczy drożej
Uboga oferta silnikowa w ekskluzywnym aucie, nawet miejskim, nie jest dobrym posunięciem. Jeśli ktoś dopłaca za dobre materiały wykończeniowe, komfort i prestiż marki, jest duża szansa, że interesują go również osiągi nieco lepsze od tych cechujących przeciętny samochód poruszający się po drogach. Największym jednak i najbardziej niezrozumiałym błędem, jaki popełniono przy projektowaniu Audi A2, było zastosowanie aluminiowej ramy przestrzennej. Znacząco wpływa ona na zmniejszenie wagi samochodu, poprawia bezpieczeństwo podróżujących w razie wypadku i obce jest jej pojęcie korozji. Do tej pory jednak Audi stosowało ją jedynie we flagowym modelu A8, a to dlatego, że aluminium jest znacznie droższe od stali. W przypadku luksusowej limuzyny, której ceny zaczynały się od niemal 250 tys. zł, nie miało to większego znaczenia. Niestety, w przypadku autka o długości 3,8 m efekt skutecznie odstraszał klientów. Podstawowa wersja z benzynowym silnikiem 1.4 kosztowała 64 tys. zł, a diesel o identycznej pojemności aż 73 tys. zł. Największy jednak cios zadano fanom ekologii – „trzylitrowe” Audi A2 kosztowało bowiem 84 tys. zł! Z dziennikarskiego obowiązku warto dodać, że za takie pieniądze można było wyjechać z salonu nowym A4.
Co poszło nie tak?
Ogólnie przyjmuje się, że Audi A2 zabiło aluminiowe nadwozie, które wywindowało cenę do astronomicznego poziomu, a dodatkowo w praktyce wybierać można było jedynie między dwoma 75-konnymi silnikami. Nie każdy też musiał być fanem nietypowej tylnej klapy z dziwną tylną szybą w stylu 3-drzwiowego Citroena C4 pierwszej generacji. Ja jednak zawsze darzyłem to auto sympatią. Pomimo tego, że w salonach pojawiło się 13 lat temu nie wygląda przestarzale, ani nieciekawie i wciąż może się podobać. Trochę krzywdząca jest też opinia na temat ceny – tak, była wysoka, ale porównywalny Mercedes klasy A wyceniony był na 5 tys. zł mniej, więc trudno tu mówić o przepaści cenowej. Jeśli zaś chodzi o małą ilość silników, to wspomniany konkurent z gwiazdą na masce w 1998 roku oferował ich zaledwie trzy. Uważam zatem, że Audi A2 tak naprawdę zabił zły marketing i nieporadni PR-owcy, którzy nie potrafili usunąć ze swojego najmniejszego modelu plakietki aluminiowego dziwoląga w horrendalnej cenie. Dlatego też, mniej ciekawy w mojej ocenie, Mercedes klasy A przetrwał na rynku, doczekał się drugiej generacji, a teraz również kompletnej metamorfozy, zaś Audi A2 po sześciu latach zniknęło w odmętach historii. Ponoć może do nas powrócić, ale jako auto elektryczne… widać panowie z Ingolstadt nie mają litości dla tego modelu i chcą, aby stał się synonimem auta nietypowego i niepopularnego.