Subaru Impreza STi - Rajdówka z homologacją
Fajnie jest być wszechstronnym. Dzięki temu można trzymać klasę, gdy jest potrzebna, tryskać humorem w towarzystwie i zarazem szaleć na imprezach. A w międzyczasie robić sto rzeczy na raz i we wszystkim być dobrym. Jest tylko jeden problem - wszechstronność jest nudna. Dlatego Subaru Impreza STi ma ją gdzieś.
Lubimy auta kompaktowe, bo są nieduże, ale pojemne, ich utrzymanie nie kosztuje majątku i sprawdzają się w wielu różnych rolach. Ale nie wszystkie. Są też modele, na których myśl człowiekowi robi się cieplej. Takie jest Subaru Impreza. Jednak też nie każde.
Historię wokół marki Subaru tak naprawdę zbudowały rajdy samochodowe. Pierwsza generacja stała się żywą legendą i miliony młodych ludzi zaczęło marzyć, by katować to auto na publicznych drogach wchodząc w zakręty bokiem. Druga generacja podtrzymała legendarny posmak, choć dziwny design wywołał falę kontrowersji. Potwierdził to też sam koncern, który wprowadził obszerny lifting przedniej części nadwozia, przez co Impreza straciła światła na podobieństwo śniętej ryby i zyskała… przód Daewoo Lanosa. Kiepsko to brzmi, ale w sumie w przypadku tego auta jest mało istotne.
Podstawowe wersje faktycznie trochę rozczarowują. Moc dochodząca do 125KM nie zapewnia większych emocji, a samo auto nie ma zbyt wielu kart przetargowych. Jest paliwożerne, ciasne, przeciętnie wykończone, twarde na drodze… konkurencja oferuje więcej, ale z kolei przeważnie nie ma tak doskonałego napędu 4x4, nisko położonego środka ciężkości i intrygujących motorów typu bokser. Po drugiej stronie znajduje się wariant WRX oraz STi, które nie mają większych problemów z przegonieniem aut pokroju Porsche. Nie konkurują też z typowymi kompaktami. I to właśnie o nich myśli większość ludzi, którzy usłyszą słowa: „Subaru Impreza”.
CZY TRZEBA SIĘ BAĆ?
Subaru Impreza nie jest specjalnie problematycznym samochodem, ale głównie jeśli chodzi o najtańsze wersje. Wariant STi to skrajny przypadek, który zwykle nie ma wiele wspólnego z dojeżdżaniem co niedzielę do kościoła. I to jest jego główny problem – łatwo o zajeżdżony egzemplarz.
Warto na wszelki wypadek spodziewać się zużytego sprzęgła i skrzyni biegów, problemów z doładowaniem silnika oraz sprzęgłem wiskotycznym napędu 4x4. Problemy potrafi też sprawiać silnik 2.5l. To powiększona jednostka 2.0l. Kiepsko znosi agresywną eksploatację – miewa problemy z uszczelką pod głowicą i pękającymi tłokami, ale sporo miłośników wyczynowej jazdy wymienia te drugie na kute. Są wtedy dużo trwalsze.
Oprócz tego do wizyty w serwisie może zmusić dość delikatne zawieszenie, układ hamulcowy i alternator. Ceny części są bardzo różne, przez co eksploatacja, nie będzie miała rekordowo niskich cen, ale jak na możliwości samochodu koszty są akceptowalne.
BRAK KOMPROMISÓW
Sportowy wariant Subaru Impreza rozsławił nietypowe połączenie kolorów – złotego na felgach i niebieskiego na nadwoziu. Moi znajomi zajmujący się designem stwierdzili, że to jedno z najgorszych połączeń kolorystycznych na ziemi. Ale mimo tego w Imprezie nie razi. Wulgarne spoilery i wloty powietrza też nie. Inne auta trafiłyby na Top 10 najbardziej żałosnych przeróbek tunerskich, a tymczasem wariant STi nie byłby bez nich sobą. On po prostu musi być krzykliwy.
Prócz dziwnego nadwozia, dziwne jest też wnętrze – wyrwane z rzeczywistości. Jego projektanci na pewno dojeżdżali do pracy samochodami z lat 90’. A może i jeszcze starszymi. Wyciszenie jest słabe, miejsca mało, materiały przeciętne, a zawiasy wnikają do niewielkiego i nieregularnego bagażnika. Subaru Imprezy STi nie kupuje się jednak po to, żeby mieć fajne auto do jazdy na co dzień. Ten wóz wręcz krzyczy: „Mój właściciel to chodząca adrenalina!”. To auto dla wszystkich, którzy chcą czerpać zabawę z każdego przejechanego kilometra, a uczucie, że prawdopodobnie nikt w promieniu 50km nie jest szybszy od nich, nakręca ich jeszcze bardziej.
Po zajęciu miejsca za kierownicą człowiek wpada w głęboki kubełek i od razu czuje, że to jednak nie są żarty. Przekręcenie kluczyka w stacyjce tylko to potwierdza – motor typu bokser budzi się do życia z głębokim pomrukiem. 2.5l, doładowanie i 280KM wystarczają, by ujrzeć pierwszą setkę w zaledwie 5.4s. I przy okazji przegonić na śniegu większość skrajnie sportowych aut konkurencji – napęd 4x4 Imprezy STi sprawia, że na zimę się czeka, a nie nienawidzi.
Najlepsza zabawa zaczyna się jednak po wciśnięciu pedału gazu. Lekka turbodziura trochę zwodzi, ale zaraz po niej pojawia się wielkie tsunami mocy, a wraz z nim myśl: „Słodki Jezu, jadę w Twoją stronę!”. Przy czerwonym polu na obrotomierzu, ciele wciśniętym w fotel i potężnym ryku silnika ci o słabszych nerwach odejmą nogę z gazu, a wtedy przy strzałach z układu wydechowego potężne turbodoładowanie odetchnie wydając z siebie taki dźwięk, jakby miało wszczepioną rurkę tracheostomijną. Co za maszyna! Tu naprawdę każdy kilometr jest lepszy od jazdy kolejką w lunaparku. A to jeszcze nie koniec!
Nowe doznania można odkryć w slalomie. Ten samochód prowadzi się tak przewidywalnie, że staje się jednym organizmem razem z kierowcą – tylko pasażerów warto na wszelki zaopatrzyć w woreczki jednorazowe. Nadwozie praktycznie wcale nie wychyla się, bo zawieszenie jest po prostu twarde. Układ kierowniczy reaguje na każdy, nawet najmniejszy ruch ręki. To szybko uzależnia! Subaru Impreza STi posiada też jednak drugą twarz – nie ma większego problemu z tym, żeby podjechać na zakupy, czy dzieci do przedszkola. I to w nim najbardziej uwodzi. Ma mnóstwo wad i jedną ogromną zaletę, która je wszystkie przykrywa – jest typowo wyczynowym i bezkompromisowym autem, którym można jeździć na co dzień.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00