DS5 - wizja czy wpadka?
Za marzenia nikt nie oberwie po głowie, dlatego nie ma w nich nic złego. Billy Crystal chciał być piłkarzem, a został aktorem komediowym. Renault dzięki modelowi Avantime zamierzało stworzyć nowy segment, a teraz woli o tym aucie zapomnieć. Z kolei ja widziałem się w roli ginekologa, a skończyłem w prasie. Citroen też ma marzenie - chce wkroczyć do świata marek Premium. Czyż to nie jest śmieszne?
Na temat podbijania segmentu Premium całkiem sporo może powiedzieć Volkswagen. Na ogół producent dobrze się kojarzy. Mimo tego wykreowanie Phaetona, jako reprezentacyjnej limuzyny, którą można pochwalić się znajomym w pubie nie udało się. Dlaczego? Bo kumpel, który rzuci na stół kluczyki od o połowę tańszego Audi czy BMW i tak będzie budził większy respekt. A gdyby tak zamiast Phaetonem człowiek miałby chwalić się Citroenem? Na boga, to już nie przesada, a obłęd. Przecież ta francuska marka jest tylko popularnym producentem ładnych aut „dla ludu”. Właśnie przez to niezbyt chętnie poświęciłem cenną godzinę z życia na prezentację modelu DS5. Wolałem oszczędzić sobie wysłuchiwania wyszukanych epitetów, które próbowały udowadniać wyższość DS5 nad pozostałymi markami Premium…
Przedstawiciele Citroena długo zachwycali się konstrukcją tego modelu. W pewnym momencie nawet mnie to przeraziło. Opowiadali o elementach wykończenia, które można spotkać w Jaguarze i Aston Martinie. Skórzana tapicerka pochodzi ponoć ze specjalnie wyselekcjonowanego bydła, które jest hodowane na terenie Niemiec. Mnie zainteresowało tutaj zupełnie coś innego – Francuzi zabijają byki hodowane w Niemczech… Czyżby zemsta za II Wojnę Światową? Na koniec dziennikarze mieli jeszcze okazję obejrzeć kilka filmów z DS5 w roli głównej, zadać parę trudnych pytań i wysłuchać garść odpowiedzi, które jeszcze bardziej podkreślały „cudowność” tego samochodu. Z tego wszystkiego aż zachciało mi się jeść. Do tego jeden z przedstawicieli koncernu zaczął opowiadać o lakierze, który ponoć został stworzony na wzór skóry delfina wyskakującego z wody. Choć delfin jest ssakiem, to i tak skojarzył mi się z gotowaną rybą i nie mogłem doczekać się kolacji. Jednak dzień później odebrałem auto do testu i zrozumiałem ile racji mieli PRowcy Citroena podczas wystąpienia…
Pierwsze spostrzeżenie – na żywo auto wygląda dużo lepiej niż na zdjęciach. Początkowo nadwozie, które łączy w sobie kombi, hatchbacka, crossovera, vana i bóg wie co jeszcze wydawało mi się idiotycznym pomysłem. Szczególnie, że nawet podczas prezentacji nikt nie potrafił precyzyjnie określić bryły auta. Jednak gdy stanąłem już obok samochodu, to od razu pomyślałem, że główny designer pochodzi z sąsiedniej galaktyki, albo jest potomkiem Da Vinci. DS5 nic nie traci ze swojej praktyczności, a przy tym nie da się go pomylić z innym samochodem. Genialna sylwetka, chromowane listwy, felgi przypominające turbiny samolotu i olbrzymie, stylizowane końcówki układu wydechowego… Co prawda lewa jest imitacją, ale całość i tak wygląda świetnie. Te wszystkie smaczki w połączeniu z wyszukanymi przetłoczeniami sprawiają, że DS5 można postawić w muzeum sztuki nowoczesnej i na nim zarabiać. We wnętrzu jest jeszcze ciekawiej.
Po otwarciu drzwi uśmiechnąłem się sam do siebie – tu jest naprawdę ładnie! Do tego materiały i ich spasowanie są po prostu genialne. Szczególnie ciekawie prezentują się fotele z nietypową fakturą tapicerki. Swoją drogą – nie wiem ile balsamów ludzie musieliby wcierać w swoje ciało, żeby ich skóra była tak miła w dotyku, jak ta w DS5. Jak czuje się kierowca po zajęciu swojego miejsca pracy? Dziwnie. Po odpaleniu silnika auto zaczyna żyć – na zegarach pojawiają się cyferblaty, nawigacja wyświetla mapę, a z podszybia wysuwa się szybka z pleksiglasu, na której prezentowane są różne informacje. Co ciekawe – obraz reguluje się przyciskami na… suficie. Ach ci Francuzi... Polak musiałby się upić, żeby wpaść na taki pomysł. Nie muszę chyba dodawać, że w aucie znajduje mnóstwo elektroniki. Szczególnie ciekawe są dwa elementy. Pierwszy z nich to kamera, która dzięki czujnikom w razie potrzeby automatycznie włącza wycieraczki, światła mijania, światła drogowe i utrzymuje auto na właściwym pasie ruchu. Drugi to system eTouch. Specjalny przycisk znajduje się na suficie (to chyba jakaś nowa moda), a po jego wciśnięciu auto jest automatycznie namierzane przez GPS, dzięki czemu na miejsce błyskawicznie przybędą służby ratunkowe lub pomoc techniczna. Na wszelki wypadek lepiej trzymać dzieci z daleka.
Podczas konferencji Citroen upierał się, że deska rozdzielcza DS5 jest wzorowana na samolocie. I faktycznie – w praktyce ciężko jest znaleźć lepsze porównanie. Kierowca jest szczelnie otoczony kokpitem, a charakterystyczny design tylko potęguje wrażenie przebywania w czymś pokroju F-16. Niestety to samo dotyczy widoczności – jest beznadziejna. W ogóle nie wiadomo gdzie auto się kończy, a gdzie zaczyna, ponadto tylna szyba ma powierzchnię ziarnka piachu, dlatego podczas cofania raczej nie można na nią liczyć. Podobnie sprawa ma się z tylną wycieraczką – przypomina wacik do czyszczenia uszu i równie dobrze mogłoby jej wcale nie być. Ale co tam – przynajmniej samochód wygląda nieziemsko. Ponadto DS5 ma asa w rękawie – kamerę cofania. Co prawda za dopłatą, ale ma. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie miejsce jej instalacji – znajduje się zaraz nad tablicą rejestracyjną i zbiera całe błoto z drogi.
Wszyscy, którzy nie lubią jeździć zbyt dużymi samochodami będą zachwyceni. Auto na pierwszy rzut oka wydaje się wielkie i masywne, ale w praktyce całkowita długość nadwozia to niewiele ponad 4,5m. Czy to dużo? Nie. Mniej więcej tyle samo mierzy Ford Focus kombi… Różnica pomiędzy tymi samochodami polega na tym, że rozstaw osi DS5 jest naprawdę spory – ponad 2.7m. Szkoda, że nie przekłada się to na ilość miejsca w kabinie, bo szczególnie z tyłu jest ciasno, ale w końcu to designerskie auto, dlatego można mu to wybaczyć. Mały, 465-litrowy bagażnik również.
Co w tym 1.5-tonowym samochodzie można spotkać pod maską? To zabrzmi groteskowo, ale jeśli chodzi o jednostkę benzynową, to do wyboru jest tylko jeden, mały, 1.6-litrowy silnik. Na szczęście to nie znaczy, że DS5 będzie wyprzedzany przez rowerzystów na drodze – jednostka jest doładowana i osiąga 156 lub 200KM. Oferta obejmuje jeszcze dwa diesle – 1.6 e-HDi 112KM za 99 900zł oraz 2.0 HDi 163KM. Koncern liczy na szczególnie dużą sprzedaż tego drugiego wariantu, dlatego zdobyłem go do testu. Cena tej jednostki zaczyna się od 106 200zł, jednak wersja z automatyczną skrzynią i wyższą linią wyposażeniową to już minimum 123 200zł. Automatyczna przekładnia mocno pogarsza osiągi, ale przynajmniej działa delikatnie i jest w stanie rozpędzić auto do 100km/h w około 10 sekund. 340Nm momentu obrotowego oraz niezła elastyczność robią jednak swoje i subiektywnie auto wydaje się naprawdę zrywne. Mocy zaczyna brakować powyżej 130km/h, wtedy wyprzedzanie staje się już naprawdę trudne. Teraz uwaga – będzie niespodzianka. DS5 można kupić też w wersji hybrydowej z napędem na wszystkie koła za minimum 143 200zł! To jedyne na rynku połączenie diesla i motoru elektrycznego. Silnik spalinowy napędza przednie koła, a ten drugi tylne i jest umieszczony pod podłogą bagażnika. Układ ma łącznie 200KM, a baterie niestety zmniejszają objętość kufra do 325l.
Jakich właściwości jezdnych stereotypowo oczekuje się po aucie francuskim? Cóż – kiepskich. Powinno bujać się na zakrętach i przepływać po dziurach. Tymczasem zawieszenie DS5 zostało zestrojone dość sztywno, dzięki czemu auto nie lubi poprzecznych nierówności i prowadzi się przewidywalnie - szczególnie jak na belkę skrętną w tylnej osi, której konstrukcja jest prostsza od butelki po Coca Coli. W hybrydzie producent zastosował już zawieszenie wielowahaczowe. DS5 na łukach ma co prawda tendencje do wypuszczania przodu, ale tor jazdy w razie czego szybko potrafi skorygować układ kontroli trakcji. Tylko do kogo właściwie jest skierowany ten samochód? Obstawiałem artystów, dla których włosy przefarbowane na zielono to chleb powszedni. Tymczasem blisko 100% DS5 ma trafić do… firm! Mam też dobrą wiadomość dla tych, którzy obawiają się, że po 3 latach eksploatacji odsprzedadzą ten samochód za cenę garści orzeszków laskowych. Wartość rezydualna najdroższej wersji po tym okresie została oszacowana na 46-47%. Nieźle. Teraz pozostaje już tylko przekonać kierowców do zakupu luksusowego auta z emblematem Citroena. W sumie i tak w wielu miejscach został zastąpiony charakterystycznym logiem „DS”. A co z marzeniem wkroczenia do świata marek Premium? To już nie jest marzenie. Po prostu spełniło się.