Seat Altea - mieszanka segmentów
Marka Seat rozkwitła dzięki przejęciu przez Volkswagena. Z samochodów na licencji Fiata zaczęła produkować seksowne auta dla ludzi, którzy nie widzą różnicy pomiędzy VW Golfem, a blokiem betonu i szukają czegoś finezyjnego. Jednak czy Altea nie przekroczyła granicy dobrego smaku?
Dobre pytanie. Na słowa „gust" i „Seat" najczęściej przychodzą do głowy ładnie skrojone samochody i trwałość Volkswagena. Nagle z otchłani tej słodyczy wynurza się potwór – ostatnia generacja Seata Toledo. Nie mam pojęcia, co Seat chciał osiągnąć wypuszczając na świat auto, do którego nie wsiadłby nawet narkoman po „skręcie". Obszerne wnętrze? Spory bagażnik? Przecież to wszystko można osiągnąć w połączeniu ze zgrabnym nadwoziem - wystarczy tylko nakazać obecnym designerom założenie białej koszuli zamiast t-shirta w kwiaty i dostosowanie się do ogólnego poziomu firmy. Bogu dzięki istnieje alternatywa - Altea. Najważniejszą różnicą oprócz niższej ceny jest tylna część nadwozia. To auto jest po prostu Seatem Toledo po wycięciu szpecącej torbieli. Owszem, ma mniejszy bagażnik ale również i asa w rękawie – Alteę XL z wydłużonym „kufrem", który wygląda dobrze pod warunkiem, że lubicie nadwozie w stylu typowego minivana.
Jeśli chodzi o resztę bryły – głównym problemem Seata jest cięcie kosztów. Jeździ ich już trochę, więc łatwo zobaczyć we wstecznym lusterku któryś ze świeższych modeli „siedzący" na zderzaku. No właśnie – ale który to? Leon? Altea? Toledo? Przecież poza słabo zauważalnymi wahaniami wysokości, różnią się zaledwie tylną częścią nadwozia. Dać wyprzedzić się temu pierwszemu to niewielkie zniesmaczenie, ale temu ostatniemu to tak, jakby przegrać bitwę pod Grunwaldem. Altea jest złotym środkiem. Nie powala na kolana jak Leon i nie irytuje innych jak Toledo. Najtańsza wersja z benzynowym silnikiem 1.6l o mocy 102KM kosztuje jednak 10 tysięcy złotych więcej od podobnego Leona i tyle samo mniej od podobnego Toledo. W przypadku tego drugiego sprawa jest prosta – lepiej zapomnieć, ale Leon? Tańszy, ładniejszy i z nazwą, która bardziej wbiła się w umysł społeczeństwa. Przynajmniej jak na Seata.
Altea jest samochodem dla ludzi, którzy w Leonie czują się jak w trumnie. Nie przeszkadza im sylwetka stylizowana na pęcherz pławny, nieproporcjonalne tylne lampy i ludzie zastanawiający się: „dlaczego on przepłacił i nie kupił zwykłego compact’a?". Ten samochód jest po prostu obszerniejszy. Jeśli grubo ponad 60 tysięcy złotych za „gołą" wersję was bawi (a powinno), to możecie poszperać w ogłoszeniach z autami używanymi – 30-parę tysięcy wystarczy za model z początku produkcji, czyli 2004 roku. Co pod maskę? Wszystko, byle nie podstawowa jednostka 1.6 FSI ze 102KM, bo auto jest zbyt ciężkie jak na tak niską moc. Zawsze mówi się: „dobra do miasta". Bez sensu! Takim samochodem nie jeździ się po mieście. Owszem – trzeba się po nim przemieszczać ale to już znaczna różnica, wóz tego typu powinien przede wszystkim radzić sobie w trasie. Podobny problem ma diesel 1.9TDI o mocy 105KM – ratuje go tylko większa elastyczność. Zdecydowanie lepsze są jednostki dwulitrowe: benzynowa o mocy 150KM i wysokoprężna o 10KM słabsza (za to jak na diesla przystało – mniej spalająca). Niestety taki samochód kosztuje około 100 tysięcy złotych, a na tyle nie jest wyceniony nawet kciuk prezesa banku. Takie silniki pozwalają rozpędzać Alteę w około 10 sekund do 100km/h i wywołać dyskretny uśmiech na twarzy twardszych pasażerów. Topowa jednostka 2.0 TFSI o mocy 200KM dorzuca do niego jeszcze zjeżony włos na skórze. Zawieszenie i układ kierowniczy bazują na tych z Golfa V, więc nie mogą być i nie są złe. Na nierównych, polskich drogach sposób resorowania może jednak niektórym przeszkadzać.
Co słychać we wnętrzu? Do opisu deski rozdzielczej najbardziej pasuje hasło ze spotu reklamowego: „niemiecka precyzja" – toporny projekt, nad którym męczył się jakiś niewyspany Niemiec na pierwszej zmianie; „hiszpański temperament" – wieczorem wrócił zrelaksowany Hiszpan, który próbował ratować sytuację. Efekt wizualny jest dobry pod warunkiem, że dokupi się stację multimedialną z nawigacją za minimum 7000zł – tylko duży ekran systemu może zasłonić połacie pokolorowanego na szaro plastiku i dodać szczyptę nowoczesności. Reszta konsoli ma fakturę włókna węglowego, ale na Boga! Cała jest twarda jak ławki w kościele i w dotyku przypomina pryszczatą twarz nastolatka. W cenie takiego samochodu można mieć co najmniej 20 krów, na których da się dodatkowo zarobić. Mało tego – jeszcze na płot wystarczy, dlatego dobre materiały byłyby naprawdę miłym dodatkiem. Jednak tak na prawdę to koniec poważnych zarzutów.
Wysokie nadwozie zdecydowanie ułatwia wsiadanie, fotele są wygodne, a przyciski łatwo dostępne - wszystkie oprócz włącznika awaryjnych świateł, wciśniętego pod konsolą centralną, za dźwignią zmiany biegów. Czasem trzeba „zamrugać kierunkowskazami", żeby podziękować komuś normalnemu na drodze, ale inżynierowie Seata na to najwyraźniej nie wpadli. Kontrowersyjną zaletą są gniazda 12V. Są zarówno z przodu jak i z tyłu. Pasażerowie cieszą się, że mogą pożyczyć trochę prądu, a właściciel, że kupił przemyślany samochód. Fakt – za to duży plus. Czar pryska, gdy przekartkuje się ofertę. „Pakiet dla palących: 190zł" – w przypadku braku jest zaślepiany gniazdami 12V, a zamykane schowki z wkładem na popielniczkę usuwane. Czy to żart? Palenie w samochodzie jest niebezpieczne ale dlaczego klient ma płacić za takie bzdury? Warto kupić tylko dla zamykanego schowka.
Na szczęście zalety są bardziej konkretne. Miejsca jest sporo zarówno z przodu jak i z tyłu nawet dla wysokich osób, dlatego kierowca nie musi się obawiać, że pasażer siedzący za nim będzie obejmował go nogami. Szczególnie jeśli oboje są jednakowej płci. Ponadto samochód nie przypomina jeżdżącej bryły lodu, a mimo to miejsca nad głową w tylnej części spokojnie wystarczy dla każdego. Miła niespodzianka czeka również w bagażniku. Otwór załadunkowy jest szeroki i wysoki, a do środka z powodzeniem zmieści się kolekcja płyt CD z kilkunastu lat. Schowki pod podłogą to miły dodatek w coraz większej ilości aut, ale dodatkowe pod tylną półką – już nie. Podobnie jest w przypadku praktycznych kieszeni po bokach tylnej kanapy. Ludzka pomysłowość jest większa od fortuny Bill’a Gates’a, dlatego na pewno znajdą się dla nich zastosowania.
Altea prezentuje modny ostatnio mix segmentów. W jej przypadku liczy się dodatkowa przestrzeń, która została wyceniona na 10 tysięcy złotych. Czy warto? Nie, jeśli choćby Leon okazałby się wystarczający. Jednak współczesne rodziny stają się wymagające jak większość nauczycielek matematyki i samochód tego typu może okazać się cenny. Bez obaw – hasła „styl" i „Seat" nadal tu pasują i szczególnie to pierwsze ma zdecydowanie pozytywniejszy wydźwięk, niż w przypadku Toledo.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00