Wakacje z hybrydą - Toyota Auris
Okres wakacyjny to dobra okazja, by połączyć przyjemne z pożytecznym. Nasz długodystansowy Auris nie odbył jeszcze żadnej dłuższej podróży. Postanowiliśmy więc, że wybierzemy się gdzieś dalej. Nie wiedzieliśmy tylko, że drogi poprowadzą nas do… Monako.
Do tej pory testowa Toyota Auris nie zapuszczała się zbyt daleko od granic Polski. Zaczęliśmy nieśmiało - do Wiednia i z powrotem. Jak jednak moglibyśmy mówić o teście długodystansowym, jeśli chociaż raz nie zmusilibyśmy Aurisa do długotrwałego wysiłku? Tak też zrodził się pomysł by poczuć zew przygody i wyruszyć w nieznane.
Przygotowania
Zaraz przed planowaną podróżą, Toyota Auris przeszła gwarancyjny przegląd w ASO - zgodnie z planem, przy 15 tys. km. Przegląd nie wykazał żadnych przeciwwskazań do dłuższych wyjazdów - wymieniliśmy olej i filtry i zaczęliśmy planować wyjazd.
Plan zakładał samotną podróż. Śmiałek miał na imię Maciek. Postanowił, że wróci do sposobu podróżowania, który uskuteczniał parę lat temu i z sentymentu do starych, dobrych czasów będzie spał w samochodzie. Wbrew pozorom, kombi, w którym można położyć oparcia tylnej kanapy na płasko to całkiem wygodne łóżko. Wystarczy włożyć karimatę czy materac. Nie trzeba było się też martwić miejscem na bagaż.
Do bagażnika-łóżka trafił więc podstawowy ekwipunek biwakowy i nasz bohater mógł ruszać, gdziekolwiek poniosłaby go fantazja. Był gotowy na niemal każde warunki.
Dzień 1 - plany jeszcze się kształtują
Pierwszy dzień zaczął się o… 20. Niestety, czasem w redakcji coś nie pójdzie zgodnie z ustaleniami i trzeba rewidować plany. Nasz grafik jest też dość napięty - na pokonanie całej trasy mogliśmy przeznaczyć maksymalnie pięć dni.
Ambitny plan przejechania dużego dystansu już pierwszego dnia zachodził razem ze słońcem. Początkowe „jadę dopóki nie zacznę usypiać” zmieniło się w „chociaż 500 km”. Ostatecznie, Toyota Auris dotarła na stację benzynową koło miejscowości Graz w Austrii, gdzie też Maciek spędził noc.
Późniejszy wyjazd jednak trasę wydłużył. Początkowo, punktem docelowym miał być bowiem Mediolan. Jednak zaraz przed wyjazdem okazało się, że Mediolan jest za blisko. Jedziemy do Monako!
Dzień 2 - spokojnie do celu
Orzeźwiający prysznic, mocna kawa i w drogę. Od włoskiej granicy dzieliło nas około 170 km - od celu około 1000 km. Zakładając jazdę autostradą do samego celu, Maciek miał dotrzeć do krainy kasyn, jachtów i wszechobecnego luksusu jeszcze przed zmrokiem. Plan zakładał by w Monako zameldować się jak najwcześniej, spędzić tam wieczór i rano, już na spokojnie, wyruszyć do Krakowa.
Auris zbliżał się do granicy z Włochami, by zaraz przed przejściem granicznym poinformować o rezerwie paliwa. Tankujemy jeszcze w Austrii - we Włoszech ceny paliwa będą znacznie wyższe. Szkoda, że bak Aurisa mieści jedynie 45 litrów.
Podróż miała odbyć się jak najniższym kosztem. Przejazd przez Włochy miał niestety najbardziej zaboleć kieszeń kierowcy - autostrady w tej części Europy są dość drogie. Nawyki włoskich kierowców jednak są zadziwiająco podobne do polskich. Kultura jazdy zmienia się zaraz za austriacką granicą i jeśli na drodze wytyczono trzy pasy ruchu, kierowcy najchętniej wybierają środkowy.
I tak też mijały kilometry, zmieniała się pogoda, ale zużycie paliwa pozostawało bez zmian - w okolicach 5 l/100 km. Taki wynik to zasługa dość spokojnej jazdy ze stałą prędkością w okolicach 120 km/h.
Auris minął Wenecję, Weronę i Mediolan. Im bliżej do bramki przy zjeździe z autostrady, tym większe przerażenie - za taki przejazd trzeba będzie zapłacić kilkadziesiąt euro. Oczywiście wcześniej rozważana była trasa, która wiodłaby przez bezpłatne drogi lokalne, ale niestety - czas mijał nieubłaganie.
Monotonia spokojnej jazdy zaczyna dawać się we znaki. Już około godziny 16, 200 km od celu, wkrada się zmęczenie. Trzeba zastosować wszystkie metody znane z filmu „Jak nie zasnąć za kierownicą”. Droga zaczyna się wznosić i opadać, pojawiają się ostrzejsze zakręty. Trzeba podwyższyć tempo, by zastrzyk adrenaliny nie pozwolił na sen. Wzrasta też zużycie paliwa do 5,2 l/100 km.
O zbliżającej się granicy Francji informuje ostatnia bramka na autostradzie - w kasie zostało aż 68 euro. Jednak to nie jedyny sygnał, który zwiastuje kolejny etap podróży. W pobliżu granicy porządku pilnuje uzbrojone wojsko.
O godzinie 18. przekraczamy tabliczkę z napisem Monaco Ville. Jest piątek wieczór. Korki, jak na tak maleńkie państwo wprost ogromne. Chyba każdy wyciągnął z garażu swoje Ferrari i ruszył do kasyna, żeby pozbyć się nadmiaru gotówki. Jazda po Monako jest też dość specyficzna - miejscowość położona jest nad brzegiem Morza Śródziemnego, ale wjazd znajduje się na wysokości 163 m n.p.m. Uliczki są więc wąskie, strome i kręte.
Tego wieczora noc należała do Toyoty Auris. Ferrari 599 GTO? Było kilka. Lamborghini Aventador? Pospolity. Auris? Ani jednego. To jest prawdziwa egzotyka. Co tam Auris, nie widzieliśmy ani jednej hybrydy!
Widok samochodów za miliony z kierowcami w średnim wieku i o połowę młodszymi pasażerkami to tutaj norma. Nikt nie uważa też tego za oznakę jakiegoś kryzysu. Może kryzysem byłby tu zakup czegoś, co się naprawdę wyróżnia, czyli hybrydowej Toyoty?
Po wyjątkowo pysznej i drogiej kawie, nadchodzi moment, w którym Maciek rezygnuje z noclegu w aucie. Kiedy następny raz pojawi się w Monako? Czas zacząć szukać hotelu z widokiem na morze.
Półgodzinne poszukiwania w Internecie nie przyniosły rezultatu. Spontaniczna rezerwacja miejsca w hotelu, w okresie wakacyjnym, graniczy z cudem. Oczywiście, jeśli mówimy o czymś w racjonalnych cenach. W zasadzie udało się znaleźć wolne apartamenty, ale trzeba by było zostawić poczciwego Aurisa w rozliczeniu.
Czas wracać do Francji i poszukać całodobowej stacji z prysznicami. Kolejny biwak!
Dzień 3 - powrót
Start o 10. Cel podróży osiągnięty, więc można oddać się spokojnemu pokonywaniu kilometrów i wstąpić do Mediolanu czy Wenecji na krótki spacer. Z wizji czasu, który trzeba będzie jakoś zapełnić rodzi się pomysł jazdy przez austriacką część Alp, korzystając z jednej z najbardziej malowniczych górskich dróg - „Großglockner Hochalpenstraße”.
Magia przyciągania, jaką roztacza wokół siebie Morze Śródziemne, każe podróżować mniej ruchliwymi drogami. W ten sposób można poczuć lokalny, włoski klimat nadmorskich miejscowości. W tym tempie w Mediolanie zameldowalibyśmy się jednak za dwa dni - wracamy na autostradę.
Po pokonaniu w tak krótkim czasie prawie 2 tys. km można zauważyć pierwsze ergonomiczne wady aurisa. Prawy podłokietnik - zbyt twardy. Podłokietnik z lewej - troszkę za nisko. Jednak Polak potrafi - na lewym podłokietniku ląduje rolka ręcznika papierowego. Teraz jest miękko, a ręka spoczywa wyżej.
Kolejne niedociągnięcie - nawigacja z niedokładnymi danymi na temat utrudnień na drodze. Często kierowała na objazdy, mimo, że w rzeczywistości problemu nie było. Z pomocą przyszła nawigacja w telefonie.
Nauczyliśmy się też, że optymalna prędkość autostradowa, która zapewnia niskie spalanie i w miarę sprawny dojazd to dokładnie 107 km/h. Przy tej prędkości zużycie paliwa na odcinku 125 km wynosiło 4,1 l/100 km. Kiedy podniesiemy prędkość o zaledwie 3 km/h, różnica w zużyciu paliwa staje się nieopłacalna.
Mediolan najwyraźniej nie chce widzieć członków naszej redakcji w te wakacje. Zwiedzanie miasta uniemożliwia potworna ulewa.
Koło 17. meldujemy się w Wenecji. Pogoda dopisuje, gorzej z miejscem parkingowym. Po wielu godzinach spędzonych za kierownicą dłuższy spacer nie będzie jednak problemem - przyda się coś rozruszać.
Ciekawostka. Wiecie, że rejs gondolą kosztuje niemal tyle samo, co zatankowanie Aurisa do pełna? Ceny wahają się od 50 do 80 euro za 30-45 min pływania.
Po 3 godzinach żegnamy się z miastem na wodzie i ruszamy na północ, w stronę gór i granicy włosko-austriackiej.
Jest już ciemno. Autostrada ustąpiła miejsca małym, krętym dróżkom, które sprawiają, że zużycie paliwa wzrasta do 5,3 l/100 km - to średnie spalanie na dystansie 2500 km. Jutro niedziela, austriackie stacje benzynowe mogą być zamknięte, a do pokonania jeszcze spory odcinek, na którym spalanie osiągnie kosmiczne, jak na Aurisa, wartości. Na szczęście udaje się uzupełnić paliwo na 5 minut przed zamknięciem najbliższej stacji.
Po 23. ponownie pojawiamy się w Austrii. Noclegiem, po raz kolejny, będzie przytulna stacja benzynowa.
Czy wiecie, że… we Włoszech jest bardzo dużo obiektów, które sprzyjają przyjętemu przez Maćka sposobowi podróżowania? Istnieje tam pełna infrastruktura, która ułatwia biwakowanie - stoliki, altany, ubikacje, prysznice. Wszystko za darmo. Czystość pozostawia jednak wiele do życzenia. Co innego w Austrii - czystość hotelowa, ale za opłatą od 0,5 euro za toaletę po 3 do 5 euro za prysznic.
Dzień 4 - droga przez Alpy
Chłodna noc za nami, pobudka o 8.00 i wyruszamy na podbój Großglockner Hochalpenstraße. Im bliżej wjazdu na tę wysokogórską trasę, tym większy ruch kamperów i motocykli. Wjazd kosztuje 25 euro za motocykl i 35 za samochód osobowy.
Po pierwszych kilometrach pokonanych pod górę, słychać, jak Toyota Auris się męczy. Skrzynia CVT nie jest najlepszym rozwiązaniem do takich podjazdów.
Widoki piękne. Idyllę przełamuje jedynie wyjący na wysokich obrotach silnik 1.8 VVT-i. Spalanie z całej trasy wzrosło do 5,7 l/100 km. Na odcinku 30 km wynosi 16 l/100 km. Po drodze mijamy muzeum motoryzacji z widokiem na lodowiec. Wszystkie atrakcje w cenie biletu wjazdowego.
Po osiągnięciu szczytu, kolejny odcinek, który będzie bardzo wymagający dla Aurisa - zjazd. Spalanie spada, ale grzeją się hamulce. Nawet tryb B, który służy do hamowania silnikiem nie daje rady. Austriacy jednak pomyśleli o takich, jak my - korzystamy z zatoczek, na których można dać hamulcom chwilę wytchnienia.
W takich warunkach ograniczenia prędkości to nie tylko „luźna sugestia” Jeśli na znaku jest 50 km/h, to tyle ma być na liczniku. Inaczej można wypaść z drogi.
Na tej trasie jednak nikt nie ma ochoty się spieszyć. Infrastruktura jest doskonała - wszędzie widzimy małe hoteliki, restautracje, miejsca parkingowe i punkty widokowe. Nie ma sensu odmawiać sobie przystanków. To właśnie tutaj można odpocząć od życia codziennego i delektować się widokami. Tym bardziej, jeśli jedziemy w pojedynkę.
Robi się wieczór, teren staje się coraz bardziej płaski. I znów hotelem będzie stacja benzynowa.
Dzień 5 - podsumowanie
W nawigacji wreszcie wpisujemy „Kraków”. Mijają kilometry, spalanie spada. Po wjechaniu do Miasta Królów Maciek uświadamia sobie, że ten wyjazd był na tyle aktywny, że trzeba będzie po nim odpocząć przynajmniej przez dwa dni.
Teraz trochę statystyk. W niecałe 5 dni, długodystansowa Toyota Auris pokonała 3600 km - z kierowcą, który z samochodem nie rozstawał się nawet na czas snu. Podróż wymagała około 160 litrów paliwa. Średnie spalanie z tej całej trasy wyniosło zaledwie 4,5 l/100 km, ze stale włączoną klimatyzacją.
Wnętrze wersji Touring Sports jest bardzo komfortowe, nawet jeśli chodzi o sen. Można było poczuć się, jak w kamperze. Wyciszenie jest ogólnie dobre, jeśli jeździmy spokojnie i po w miarę równym terenie. W trasie brakowało tylko aktywnego tempomatu, który pozwoliłby kierowcy nieco odpocząć.
Przejechanie tylu kilometrów pozwoliło nam odkryć niemal wszystkie wady i zalety Aurisa. Trasa rozbudziła też jednak ducha przygody - być może w przyszłym roku udamy się w kolejną podróż? Pytanie tylko - jakim samochodem.
Redaktor
Toyota Auris Touring Sports 1.8 Hybrid 136 KM, 2015 - test AutoCentrum.pl
Wyświetlenia: 154 329Zmiany w testowanej niedawno Toyocie Avensis były niemal rewolucyjne i obejmowały zarówno stylistykę zewnętrzną, jak i wnętrze z nową deską rozdzielczą etc. Czy model Auris również doczekał się aż tak gruntownych zmian? Odpowiedź znajdziecie oglądając nasz test!