Toyota C-HR – czy dynamiczny wygląd idzie w parze z dynamiczną jazdą?
Obecnie oferowane crossovery mają dawać radość z jazdy i zwracać uwagę oryginalnym wyglądem. Są to poniekąd samochody dla indywidualistów, a producenci prześcigają się w stosowaniu niespotykanych dotąd rozwiązań. Większy prześwit ma pomagać w walce z trudnościami miejskiej dżungli, a krótki rozstaw osi i niewielkie wymiary pomagają w znalezieniu miejsca parkingowego. Są marki, które w ofercie mają usportowione wersje swoich modeli (np. Nissan Juke Nismo, Mercedes-Benz GLA 45 AMG, Mini Countryman John Cooper Works) z twardszym zawieszeniem, silnikami o mocy 200 KM i większej. Czasami jednak dynamiczny w crossoverach jest jedynie wygląd. Toyota C-HR dostępna jest z silnikiem 1.2 turbo o mocy 116 KM i momencie obrotowym na poziomie 185 Nm oraz z hybrydą 1.8 o mocy 122 KM z maksymalną wartością momentu obrotowego 142 Nm. Obie jednostki napędowe pozwalają na rozpędzenie samochodu do 100 km/h w czasie około 11 sekund, co nie jest imponującym wynikiem. Skoro więc crossover Toyoty nie jest mistrzem prostej, może dynamiczna jazda możliwa jest na zakrętach lub poza utwardzonymi drogami?
C-HR jest samochodem, który zapewnia komfort podróżującym i pewność bezpiecznego prowadzenia dla kierowcy. Egzemplarz, który testujemy w redakcji, jest wyposażony w komplet asystentów i systemów poprawiających bezpieczeństwo: aktywny tempomat, aktywny asystent pasa ruchu, monitor martwego pola i ruchu poprzecznego przy cofaniu czy asystent parkowania. W codziennej eksploatacji ten model zdaje się być naprawdę dobrym wyborem – zwłaszcza z testowanym silnikiem hybrydowym, ze względu na perspektywę niewielkiego spalania. Ale to właśnie wygląd zewnętrzny tego samochodu pozwala robić fantazje o jego dynamicznym charakterze i sportowych właściwościach. Jednak w praktyce, no cóż…
Sportowa sylwetka, spacerowa jednostka napędowa
W życiu każdego kierowcy przychodzi moment, kiedy chce po prostu wcisnąć gaz w podłogę, wsłuchać się w charakterny gang silnika, zredukować bieg i usłyszeć strzał z wydechu, przeciągnąć wskazówkę obrotomierza na czerwone pole, a zakręty pokonywać na granicy przyczepności (oczywiście z poszanowaniem przepisów!).
Otwieram garaż, spoglądam na wściekle niebieskie nadwozie z czarnym dachem, ostre rysy karoserii osadzonej na dwukolorowych, osiemnastocalowych felgach i chcę spróbować, co tak naprawdę potrafi C-HR. Wnętrze samochodu, choć podświetlone barwą uspokajającego błękitu, też wydaje się manifestować sportowy charakter – czarna podsufitka, trójramienna kierownica, aluminiowa gałka skrzyni biegów i analogowe zegary, które w dzisiejszych czasach są synonimem samochodów sportowych w dobie wszechobecnych ekranów. Pierwsze zdziwienie następuje po wciśnięciu przycisku START, który powinien uruchamiać silnik. Zamiast pomruku jednostki napędowej, samochód manifestuje gotowość do jazdy zieloną kontrolką na desce rozdzielczej z napisem „READY”. Poza tym nie dzieje się nic. Przy ruszaniu słychać tylko świst elektrycznego silnika, a kiedy zajdzie konieczność żwawszego ruszenia z miejsca, do pracy przyłącza się silnik benzynowy i koncert rozpoczyna skrzynia E-CVT. Zespół Tenacious D nagrał kiedyś piosenkę pod wdzięcznym tytułem „One note song” – zgodnie z nazwą linia melodyczna ograniczała się do jednego dźwięku. Silnik, na wzór wspomnianego dzieła muzycznego, przy każdej próbie przyspieszania wchodzi na wysokie, jednostajne i monotonne obroty – niezależnie, czy to włączanie się do ruchu ze skrzyżowania w mieście, wyprzedzanie na trasie, czy też wjazd na autostradę i osiągnięcie właściwej prędkości podróżowania – co dla samochodów z przekładnią bezstopniową jest typowym zjawiskiem. Niestety, w parze z głośną pracą układu napędowego nie idzie uczucie przyspieszenia, co daje wrażenie, jak gdyby silnik z płaczem przyznawał się, że ledwo daje radę napędzać samochód. Jedynym rozwiązaniem wydaje się być rozpędzenie samochodu najszybciej jak to możliwe i ustabilizowanie prędkości, wówczas obroty silnika spadają i hałas ustaje. Niestety, taka charakterystyka pracy zniechęca do częstych i dynamicznych zmian prędkości. Skrzynie bezstopniowe stosowane w modelach Lexusa (przypomnijmy – część koncernu Toyoty), w nowej Hondzie Civic czy w mającym niedługo pojawić się w salonach Renault Koleos, mają możliwość pracy w trybie manualnym, gdzie do dyspozycji kierowcy są wirtualne „biegi” – dzięki ruchom lewarka lub łopatek przy kierownicy kierowca może blokować skrzynię w pewnych zakresach, co pozwala na redukowanie przełożeń np. podczas dohamowania na zakrętach. Hybrydy Toyoty wyposażone są w specjalny tryb pracy skrzyni biegów, oznaczony literą „B”, który pozwala na hamowanie silnikiem, ale nie ma to żadnego związku z redukcją biegów w skrzyni manualnej czy „biegowym” automacie.
Pewnie i komfortowo, zwłaszcza na szutrze
Ciężko jednoznacznie wypowiedzieć się na temat właściwości trakcyjnych C-HR'a. Zawieszenie pewnie odpowiada nawet na gwałtowniejsze skręty kierownicą, a sam układ kierowniczy jest wystarczająco precyzyjny. Pewność prowadzenia podnoszą koła w rozmiarze 225/50 R18, dzięki którym auto „klei się” do nawierzchni. Porównania zawsze są narażone na subiektywne odczucia, ale moim zdaniem, pod względem wrażeń z jazdy, w gronie crossoverów z japońskim rodowodem, C-HR plasuje się wyżej niż cywilny Nissan Juke i Honda HR-V ale poniżej Mazdy CX-3 czy dużo droższego Infiniti QX30, który wiele podzespołów dzieli z Mercedesem GLA. Zawieszenie w crossoverze Toyoty jest raczej zestrojone w kierunku komfortu, ale daje uczucie pewności prowadzenia, jednak nie zadowoli fanów twardych, niemieckich „zawiasów”. Wielkim zaskoczeniem natomiast jest zachowanie C-HR'a na szutrowych, dziurawych drogach, gdzie przyczepność z natury rzeczy jest ograniczona. Choć w hybrydzie napęd na cztery koła jest niedostępny (taka opcja jest możliwa jedynie z silnikiem 1.2 turbo), to jazda, do której stworzono crossovery, sprawia bardzo wiele przyjemności. Samochód rusza z miejsca bardzo pewnie, nawet przy wyjątkowo sypkiej nawierzchni, co jest zasługą dobrze ustawionej kontroli trakcji. Nawet głębokie nierówności są kompensowane po mistrzowsku, a wjazd w głębokie koleiny, z prędkościami 40-50 km/h nie jest odczuwalny na kole kierownicy, dzięki czemu zamiast walczyć o przyczepność i utrzymanie kierunku jazdy możemy cieszyć się z pewnie pokonywanej niełatwej drogi. To nie jest samochód terenowy, ale wszyscy, którzy są skazani na dojazdy po drogach słabej jakości, docenią to, co C-HR prezentuje po zjeździe z asfaltu.
Owca w wilczej skórze
Nie ma się co oszukiwać – miłośników sportowej jazdy i mocnych wrażeń za kierownicą w salonie Toyoty lepiej zaprosić do modelu GT86. C-HR to samochód idealny do codziennej jazdy, a jego parametry mają wystarczać do płynnego włączania się do ruchu, rozpędzania pojazdu do dozwolonych prędkości czy bezpiecznego wyprzedzania (choć w tej kwestii opinie i potrzeby są skrajnie różne u wielu kierowców). Jeśli wygoda i niższe spalanie nie są priorytetem podczas wyboru samochodu, warto wybrać silnik 1.2 z turbodoładowaniem, w połączeniu z manualną skrzynią biegów – ten zestaw z pewnością daje więcej frajdy z jazdy niż hybryda z E-CVT. Najważniejsze jest jednak dopasowanie samochodu do własnych potrzeb i preferencji – pójście na o jeden kompromis za dużo może spowodować grymas bólu przy każdym wejściu do samochodu – nie warto!
W oczekiwaniu na przydział zastrzyku mocy
Jak wiadomo, Toyota nie stroni od motorsportu. Pamiętamy team w Formule 1 z lat 2002-2009, w wyścigach WEC możemy zobaczyć hybrydowy bolid TS050 Hybrid, a na odcinkach specjalnych w cyklu WRC zadziwia wszystkich załoga Toyoty Yaris. Od pewnego czasu wiele mówi się o tym, że w sprzedaży pojawi się Yaris z zaskakującą mocą ponad 200 KM. Byłoby wspaniale, gdyby ten sam turbodoładowany motor pojawił się w Toyocie C-HR, bo wówczas wygląd tego samochodu miałby pełne odzwierciedlenie w osiągach i emocjach, jakie budziłby się podczas jazdy. Czy Toyota zdecyduje się pójść tą drogą w przypadku swojego crossovera? Szanse są raczej marne, ale pomysł wydaje się mocno pociągający.