Skoda Fabia Monte Carlo - wspominając sportowe sukcesy
Odbierając kluczyki do Skody Fabii Monte Carlo miałem duże oczekiwania - w końcu to edycja mająca na celu uhonorować sportowe sukcesy firmy z Mlada Boleslav. Odwoływanie się do nazwy jednego z najbardziej znanych rajdów na świecie oznacza naprawdę poważnie podejście do tematu. Czy miejskie auto zmieniło się w demona prędkości? Sprawdźmy to!
Przede wszystkim wydaje się, że dobór modelu nie jest zbyt trafiony – do Fabii przylgnął stereotyp auta dla kapeluszników i przedstawicieli handlowych. Monte Carlo wyróżnia się jednak na tle innych „mieszczuchów” i bez problemu zlokalizujemy ją na parkingu. Czarny dach, słupki i lusterka, przyciemnione klosze reflektorów i szesnastocalowe felgi to elementy, które charakteryzują tę wersje. Dodajmy do tego dokładkę pod przednim zderzakiem (którą możemy uszkodzić na wyższych krawężnikach), małą lotkę i tylny zderzak z imitacją dyfuzora. Co najważniejsze, nie odnosimy wrażenia, że Fabia wyjechała właśnie z działu „tuning” w supermarkecie – wszystkie dodatki całkiem nieźle ze sobą współgrają. Minusy? Koła mogłyby być odrobinę większe – o wiele lepiej wpłynęłoby to na wygląd pojazdu.
Pierwszy kontakt jest jak najbardziej pozytywny, czas zatem zająć miejsce za kierownicą. I tutaj pojawia się rozczarowanie. Wnętrze znane z „cywilnych” wersji Fabii zostało ożywione czerwoną tapicerką foteli i kanapy. Pomimo użycia przeszyć na kierownicy w tym samym kolorze, nie ratuje to sytuacji – kokpit przeraża szarością. W edycji Monte Carlo otrzymujemy jeszcze nakładki na pedały, emblematy na progach i czarną podsufitkę. Lista zmian nie jest więc zbyt długa.
Ergonomia wnętrza pozostała praktycznie niezmieniona. Jak w każdej Skodzie i samochodach grupy VAG, wszystkie przyciski i pokrętła są dokładnie tam, gdzie się spodziewamy. Nie można zapomnieć o tym, że fotele w tej wersji są lepiej wyprofilowane. I tylko tyle – nie są to „kubełki”, po prostu lepiej trzymają ciało podczas pokonywania zakrętów. W codziennym użytkowaniu nie zauważymy sportowego charakteru – wygoda przede wszystkim.
Auto przygotowane w celu uhonorowania sukcesów sportowych powinno wyróżniać się osiągami. Jednak nie przewidziano tego w Fabii. Pod maską testowanego egzemplarza znalazł się benzynowy silnik o pojemności 1.2 litra i „porażającej” mocy 105 koni mechanicznych. Klienci mogą zdecydować się również na jednostkę napędzaną olejem napędowym o tej samej mocy. I są to, niestety, najmocniejsze wersje przewidziane przez producenta. Wyniki na papierze niezbyt dobrze współgrają z oznaczeniami „Monte Carlo”, ale może nie jest jeszcze tak źle?
Biorąc pod uwagę, że Fabia to niezwykle lekkie auto miejskie, konfiguracja silnika 1.2 TSI z pięciostopniową manualną skrzynią sprawdza się po prostu świetnie. Jednostka uwielbia wysokie obroty, bardzo chętnie przyspiesza i – choć trudno w to uwierzyć – daje przyjemność z jazdy. Jeśli dodamy do tego lekko utwardzone zawieszenie, okazuje się, że zakręty pokonujemy z dziecinną łatwością i bez problemu wyczujemy ewentualną podsterowność. Samochód nie znosi natomiast nierówności i właśnie na nich wyczujemy nerwowość układu kierowniczego.
Producent deklaruje spalanie na poziomie 6.8 litra benzyny na sto kilometrów w warunkach miejskich. Niestety, najniższy wynik jaki udało mi się osiągnąć oscylował na poziomie 8 litrów. Podobna sytuacja ma miejsce na trasie – trzeba ostro się napocić, żeby osiągnąć poziom 5.5 litra.
Egzemplarz Monte Carlo z testowanym silnikiem to wydatek rzędu 58 850 złotych, natomiast „zwykła” Fabia z tą samą jednostką i podobnym wyposażeniem kosztuje 53 099 złotych. Czy pomalowany na czarno dach i kilka plakietek są warte takiej dopłaty? Cóż, musicie zdecydować sami. Z pewnością samochód prezentuje się dobrze i jest charakterystyczny, jednak wprowadzone w nim zmiany to czysta kosmetyka. Po „Monte Carlo” spodziewałem się wiele, wiele więcej.