Seat Mii - nowy hit niebawem na rynku?
Jest początek grudnia, a ludzie mimo to jeżdżą skuterami, otwartymi kabrioletami, chodzą w krótkim rękawku i noszą okulary przeciwsłoneczne. Jeszcze lepsi są ci uczestniczący w akcjach promocyjnych różnych centrów handlowych - są poprzebierani za Świętych Mikołajów i udają, że wszystko jest w porządku. Nawet pomimo tego, że sanie powinny jeździć po śniegu, a nie po asfalcie. Pomiędzy palmami powieszone są świecące ozdoby świąteczne i nikt nie widzi w tym nic śmiesznego - bo niektóre kraje po prostu już z natury są gorące. Marki samochodowe zresztą też.
Seat od jakiegoś czasu bardzo podkreśla swoje powiązania z Hiszpanią, a w szczególności z Barceloną. Pewnie właśnie dlatego postanowił w niej oficjalnie pokazać prasie swoje najnowsze dzieło – Seata Mii. Wszyscy, którzy chociaż trochę śledzą losy motoryzacyjnego świata wiedzą, że Mii ma jeszcze dwóch braci – Volkswagena Up! oraz Skodę Citigo. Wszystkie te marki są jednym koncernem, dlatego małe trojaczki nie są dalekim rodzeństwem. To bliźnięta. Do tego jednojajowe. W takim razie czym małe Mii ma przekonać do siebie klientów?
Wyróżnić się w rodzinie
To wbrew pozorom bardzo proste pytanie – ceną i charakterem. Ma być sporo tańsze od Volkswagena i zarazem najbardziej rasowe w rodzinie. Coś w tym faktycznie jest. Up! wygląda jak wózek, którym fajnie jest podjechać na zakupy, a Citigo – jakby przestraszyła się swojego odbicia w lustrze. Mii jest z kolei zaczepny. Skośne, przednie reflektory sprawiają takie wrażenie, jakby groziły innym autom na drodze, a wąski grill o strukturze plastra miodu nawiązuje do sportu. Boczna i tylna część są już mniej oryginalne. A co o tym aucie uważa sam Seat?
Cóż – Mii ma być mały i nowoczesny, można powiedzieć, że myśl przewodnia jego konstruktora, to coś w stylu: „upchnąć jak najwięcej w jak najmniejszej przestrzeni”. Co ciekawe – Seat miał jeszcze kilka lat temu taki samochód – Arosę. Początkowo ten model wyglądał jak senny koszmar jednego z designerów, dlatego nie zawojował rynku, a gdy po liftingu nabrał charakteru, to jego produkcja dobiegła końca. Zresztą był dość drogi. Mii wchodzi na rynek z nowymi siłami, nowymi planami i nowymi designerami, którzy na sny nie narzekali. Filmy, które producent przygotował na prezentacji też były całkiem obiecujące – mały Seat przeciskał się wąskimi uliczkami, w tle chodzili przypakowani surferzy, wszyscy uśmiechali się do siebie i na oko dopiero co skończyli studia. Tymczasem ten samochód wcale nie jest przeznaczony dla młodych ludzi – oni zwykle wolą jeździć zajechanymi BMW z dziesiątej ręki i producent dobrze o tym wie. Dlatego stanowią tylko 32% docelowych klientów Mii. Fakt, to i tak sporo, ale mimo to nowy Seat jest kierowany do osób w wieku do 50. roku życia, czyli wszystkich tych, którzy stwierdzili, że BMW z dziesiątej ręki było jednak złym wyborem. Tacy klienci mają stanowić około 42% kupujących. Pozostałe 26% to emeryci. Jednak, czy ludziom faktycznie jest potrzebne takie auto?
Grunt to spryt
Wystarczy wybrać się do centrum Barcelony, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie udało mi się zrozumieć zasady funkcjonowania tego miasta, ale Mii jest idealnym lekarstwem na tamten chaos. Przede wszystkim mieści się na pasie jezdni. To wbrew pozorom spory sukces, bo w Barcelonie są tak wąskie, że ciężarówka zajmuje od razu dwa. Do tego większym samochodom lusterka wystają na sąsiedni pas i niechcący można nimi „przejechać” po potylicy jakiemuś facetowi na skuterze. A jest ich więcej niż moskitów i mają tendencje do pojawiania się znikąd. Mały Seat ma nieco ponad 1.6m szerokości, dlatego nie trzeba się martwić ani o lusterka, ani o cudze potylice. Do tego świetnie idzie mu wciskanie się w różne zakamarki i wąskie uliczki, a to ważne w miejskim zgiełku. Inna kwestia to parkowanie. Usiłowałem policzyć samochody, które nie miały zdartych rogów przedniego i tylnego zderzaka. Wymiękłem przy 93 i postanowiłem znaleźć przyczynę. Okazała się bardzo prosta - otóż Hiszpanie po prostu nie mają miejsca do parkowania. Dlatego parkują wszędzie i to tak szczelnie, że w niektórych przypadkach pomoże tylko dźwig. Mii ma taką przewagę, że jest naprawdę mały – jego długość to niewiele ponad 3.5m. Do tego bardzo łatwo się nim manewruje, ponieważ koła umieszczone są na skraju nadwozia, a ogromne powierzchnie przeszklone pozwalają kontrolować każdy róg samochodu. 9.8-metrowy promień skrętu też znacznie ułatwia sprawę – osobiście mogłem to sprawdzić, gdy podczas lawirowania bocznymi uliczkami nagle wylądowałem na dziedzińcu jakiegoś małego dworku obstawionego przez armię wozów policyjnych. Nim z jednego z nich wysiadła kobieta z nieciekawą miną i zaczęła iść w moją stronę stukając się po głowie, to udało mi się zniknąć. Wystarczył jeden ruch kierownicą, by zawrócić praktycznie w miejscu i wcisnąć się w kolejną uliczkę pomiędzy ciasno ustawionymi kamienicami. Czy to oznacza, że Mii również świetnie się prowadzi?
Polska ma coś wspólnego z Hiszpanią. Zdarza się, że u nas w niektórych miejscach z jednego pasa nagle robi się dwadzieścia, bo kierowcy wpadają w panikę i zaczynają się rozpychać. Układ kierowniczy Mii pozwala szybko reagować w takich warunkach, czyli praktycznie na każdym rondzie w Barcelonie – jego wspomaganie jest dość mocne, dlatego już przy najmniejszej sile kierownica zacznie się obracać. A że koła posłusznie reagują na jej każdy ruch, to auto szybko przeskoczy w razie konieczności na inny pas. Trochę inaczej jest przy wyższych prędkościach. Samochód dalej słucha się kierowcy, ale za to kierowca czasem nie wie co robi – momentami po prostu nie wiadomo co dzieje się z przednimi kołami, bo wspomaganie układu trochę zagłusza ich pracę. Za to w razie czego zawieszenie pozwoli nad wszystkim zapanować – całkiem nieźle trzyma samochód na drodze, a to głownie przez to, że jest sprężyste, ale niestety trochę twarde. A to w połączeniu z krótkim rozstawem osi powoduje, że wóz cały się trzęsie. W SPA ponoć są jakieś maszyny, które potrząsają udami i zbijają cellulit. Nie będą potrzebne wszystkim, którzy dysponują Mii oraz nierówną drogą do domu. Pozostali poruszający się asfaltem równym jak stół pokochają za to ten samochód za przyjemne prowadzenie. Jednak czy benzynowy, 1-litrowy silnik pasuje do auta ze sportową żyłką?
Nowy gość pod maską
Tak, bo konstruktorzy Mii mieli manię odchudzania. Klatka auta waży tylko 270kg, co pozwoliło zaoszczędzić na tyle dużą masę, że mały Seat jest jednym z najlżejszych samochodów w swojej klasie. Podobnie jest z silnikiem – waży niewiele więcej od dużego psa. Wszystko dzięki lekkim materiałom i odciętemu cylindrowi – ta jednostka ma ich dla odmiany 3, przez co jej produkcja jest też tańsza. Zastanowiło mnie tylko jedno – ile koncern VW właściwie zaoszczędził na tym pomyśle? Przeprojektowanie konstrukcji, zastosowanie nowych wałków wyrównoważających, żeby jednostka nie trzęsła się jak pralka, zrobienie czegoś, by nie wydawała z siebie irytującego dźwięku… Sporo tego. Przed odebraniem kluczyków domyślałem się co będzie mnie czekało – powiedzmy, że to było moje wyobrażenie na temat opowieści o maszynie do zbijania cellulitu. A tu niespodzianka – faktycznie silnik przenosi wibracje do wnętrza, ale ogólnie jego kultura pracy wcale nie jest taka straszna, wręcz przeciwnie. Jak na motor 3-cylindrowy spisuje się świetnie. Podobnie jest z dźwiękiem. Podczas przemierzania miejskich uliczek motoru prawie nie słychać, po prostu coś tam sobie buczy pod maską. Teraz gaz w podłogę i wkręcanie na 6 tys. obr/min…! Uhhh…, to jednak 3 cylindry, a nie 4… Silnik ryczy jak Ferrari, a jedzie jak riksza. Ma za to dwie moce i obie udało mi się zdobyć. Słabsza dysponuje 60KM, odnajdzie się praktycznie tylko w mieście. To spokojny motor, który powyżej 3 tys. obr./min. ma przebłyski dynamiki. Przy prędkościach do 70-80km/h radzi sobie naprawdę dobrze, powyżej jest już gorzej. A przy podjazdach pod górę fatalnie. Z „gazem” w podłodze usiłowałem dogonić na wzniesieniu Ibizę, która specjalnie się nie spieszyła, ale i tak się nie udało. To jednak nie znaczy, że ta jednostka jest zła. Do metropolii nie jest potrzebne nic więcej. A gdy będziecie często podróżować do miasta obok, to warto pomyśleć nad wersją 75-konną. Tak dużą moc wyciśniętą z 1l udało się uzyskać dzięki zmienionemu sterowaniu silnika. Całość w połączeniu z lekką konstrukcją jest naprawdę zrywna i czuć dużą różnicę w stosunku do słabszej odmiany. Choć na bezstresowe wyprzedzanie na trzeciego bez różańca w ręku lepiej się nie decydować – to naprawdę nie jest samochód sportowy. Na konferencji zapytałem jakiegoś siwego Hiszpana, który ją prowadził o diesla. I wiecie co? Lepiej o nim zapomnieć. Zamiast niego dostępna będzie wersja benzynowa z funkcją Start/Stop, dzięki czemu silnik automatycznie będzie wyłączał i włączał się w korkach, a tym samym oszczędzał paliwo. Ciekawe czy oszczędności przewyższą koszty napraw rozrusznika. Poza tym Mii będzie można kupić też ze zautomatyzowaną skrzynią manualną, nadwoziem 5-drzwiowym oraz instalacją na gaz CNG, czyli taki jak w kuchenkach. Nie mogę się jednak powstrzymać i nie będę dyskretny – filtr cząstek stałych diesla pewnie nie wytrzymałby eksploatacji w mieście, a sam silnik byłby zbyt drogi w produkcji, dlatego wersji wysokoprężnej nie będzie. Ale czy producent faktycznie tak tnie koszty na Mii?
Auto dla ludu?
Mały Seat w Hiszpanii będzie sprzedawany jeszcze w tym roku. Gdy dowiedziałem się, że podstawowa wersja za 8700 euro nie będzie miała w standardzie tylnych zagłówków, instalacji do montażu radia, a nawet półki nad bagażnikiem, to się przeraziłem. Zacząłem się też zastanawiać, czy w tym aucie jest więcej oszczędności. I są. Wewnętrzna strona drzwi straszy gołą blachą, plastiki są twarde, w zestawie zegarów nie ma wskaźnika mierzącego temperaturę chłodziwa, przednie zagłówki są integralną częścią foteli, a boczne kierunkowskazy pochodzą z VW Golfa IV sprzed 10 lat. Ale po pierwsze – trojaczki z Kolina, Toyota Aygo, Citroen C1 oraz Peugeot 107 i tak są królami cięcia kosztów. Po drugie - my mieszkamy w Polsce i musimy poczekać na Mii do marca, a konfiguracja naszych wersji może być zupełnie inna. I po trzecie – auto i tak ma sporo zalet. Nie trzeba dopłacać za przednie poduszki powietrzne i ABS, do tego Mii ma wyjątkowo sztywną konstrukcję i zdobyło maksymalną notę 5 gwiazdek w testach zderzeniowych EuroNCAP. Ciekawym pomysłem jest też nawigacja satelitarna w budżetowym aucie. Seat stworzył Portable System, czyli przenośne urządzenie z zainstalowanymi mapami, które przy okazji pełni też rolę komputera pokładowego, odtwarzacza muzyki i telefonu bezprzewodowego. Świetny i pożyteczny pomysł! Wystarczy je tylko przypiąć do specjalnego uchwytu, by zaczęło działać. I schować na noc, jeśli chce się mieć całe szyby rano. Ciekawym pomysłem jest też City Safety Assist. Wyobraźcie sobie, że jedziecie powoli miastem i nagle kątem oka zauważacie, że na chodniku obok Katarzyna Cichopek szarpie za włosy Kingę Rusin. Odwracacie wzrok od jezdni, żeby się trochę ponabijać i minutę później dzwonicie z płaczem do blacharza, bo wjechaliście komuś w tył. W Mii można mieć system, który za pomocą kamer w okolicach wewnętrznego lusterka monitoruje to, co dzieje się w odległości 10m od samochodu. Jeśli zostanie wykryta przeszkoda, a wy nie zareagujecie, to auto zahamuje samo… Warunek jest jeden – nie można jechać szybciej niż 30km/h. I nie skończy się to tak, jak na prezentacji Volvo, które też na konferencji miało zahamować samo, a wjechało w beton. Seat zorganizował specjalny pokaz, na którym każdy dziennikarz mógł przekonać się na własnej skórze, że to działa. A na koniec dostawał film z kamer samochodu, by mógł zobaczyć siebie na komputerze jak krzyczał ze strachu. Ja skomentuję to krótko – jestem pod wrażeniem. Pozostaje jeszcze kwestia ilości miejsca - z przodu jest go mnóstwo i każdy na pewno znajdzie sobie względnie wygodną pozycję. Co prawda fotele mają słabe podparcie boczne, ale w mieście nie powinno to być specjalnie męczące. Jak jest z tyłu? Ciasno, ale nie na tyle, żeby wozić tam wyłącznie psa. Śmiało nawet zaryzykuję stwierdzeniem, że niskim osobom powinno się tam wręcz spodobać. Samo zajmowania miejsca na kanapie będzie tylko nieprzyjemne, bo mechanizm składania fotela jest na tyle nieporęczny, że łatwiej wysadzić całe siedzisko granatem. Niespodzianką jest też bagażnik– 251l to jeden z najlepszych wyników w klasie, do tego tą pojemność można powiększyć do 951l.
Gorące auto z gorącego kraju, w którym figurki Świętego Mikołaja ustawione w słońcu wśród palm nikogo nie dziwią. Nawet pomimo tego, że w grudniu powinna być zima, a nie lato. Taki jest właśnie Seat Mii – w jakiś sposób intrygujący i gotowy do tego, żeby podbić miasta. A konkurentów będzie miał sporo – trojaczki z Kolina, Hyundai i10, Kia Picanto, czy też większa Skoda Fabia… Mii jest autem zaprojektowanym z głową, którego można doposażyć w naprawdę ciekawe rozwiązania, ale na naszym rynku i tak wszystko będzie zależało od jednego – od ceny. A więc do zobaczenia w marcu.