Bugatti Veyron - władca prędkości
Silnik 2.0 TFSI to doskonała kombinacja - turbosprężarka + 200 KM + potężny moment obrotowy dostępny w gigantycznym zakresie prędkości obrotowych = doskonałe osiągi i niesamowite wrażenia z jazdy. 240 km/h i 7.3 s w sprincie do setki to wartości budzące respekt i poważanie. Jednak czy o Octavii RS, posiadaczce wspomnianych osiągów, można powiedzieć, że jest dynamiczna?
I tak, i nie. W kontekście Opla Corsy z silnikiem 1.3 CDTi na pewno tak. Jednak w kontekście auta, które w 7.3 s osiąga 200 km/h już chyba nie do końca. O kim mowa? Bugatti Veyron!
To samo auto do 100 km/h przyspiesza w 2.5 s, będąc tym samym jednym z najszybciej przyśpieszających seryjnych aut na świecie. Maksymalnie rozpędza się do 407 km/h, co nigdy oficjalnie nie zostało potwierdzone w Księdze Rekordów Guinnesa. Jednak nieoficjalnie już parokrotnie. W tym jednym z osiągających ten rekord był James May z programu Top Gear.
Koncepcja najszybszego, najdroższego i najbardziej nietuzinkowego superauta seryjnego na świecie w głowach włodarzy koncernu VW (właściciel Bugatti) narodziła się bardzo dawno temu. Jednak osiągnięcie zamierzonego celu nie było proste.
Produkcyjna wersja Bugatti Veyron pojawiła się na rynku we wrześniu 2005 roku. Jednak zanim do tego doszło, koncern Bugatti (w tym i VW) przeszedł potwornie wyboistą drogę do celu.
Historia Veyrona rozpoczęła się w 1999 roku na targach motoryzacyjnych w Tokyo. Wówczas na stoisku Bugatti zaprezentowano koncept pod nazwą EB 18/3 Veyron. W 2001 roku ówczesny Prezes Grupy Volkswagena, Ferdinand Piech, ogłosił seryjną produkcję Veyrona. Miał to być najszybszy, najmocniejszy, najbardziej wyrafinowany technologicznie i tym samym jeden z najdroższych samochodów produkcyjnych świata. Pod maskę trafić miał silnik W16 w układzie podwójnego V – cztery turbosprężarki miały wspólnie wygenerować moc ponad 1000 KM i prędkość maksymalną na poziomie 406 km/h.
Trudności techniczne, jakie pojawiały się w trakcie przygotowywania auta do seryjnej produkcji sprawiały, że termin premiery modelu produkcyjnego parokrotnie przekładano. Trudności z osiągnięciem zakładanej prędkości maksymalnej, problemy z aerodynamiką niedostatecznie dociskającą auto do podłoża, stabilnością i hamulcami sprawiły, że premiera Veyrona odwlekła się aż o 4 lata. Ostatecznie, w 2005 roku ostateczna wersja superata ujrzała światło dzienne.
Jednak i wówczas koncernowi VW przyszło przełknąć gorzką pigułkę – okazało się, że auto kosztujące ok. 1 mln € wcale nie przynosi zysku. Co więcej, księgowi VW wykalkulowali, że wyprodukowanie jednego egzemplarza Veyrona kosztuje koncern VW… 6 mln €. Oczywiście taki stan rzeczy wynika z nikłej sprzedaży – jak dotąd nabywców znalazło jakieś 360 egzemplarzy tego superauta.
Pomijając kwestie stricte ekonomiczne przyznać należy, że Veyron to auto, którego możliwości robią piorunujące wrażenie: niesamowite przyśpieszenia, wręcz niewyobrażalna prędkość maksymalna (którą zresztą auto w dogodnych warunkach jest w stanie osiągnąć w czasie krótszym niż 1 minuta!) oraz niesamowita technologia, którą zaprzęgnięto do tego supersamochodu. Karoseria wykonana z włókna węglowego, stali, magnezu, aluminium, tytanu oraz włókna szklanego pomalowana w specyficzny, typowy dla modelu, sposób dodatkowo nadaje mu agresywności. Masa własna nieprzekraczająca 1.9 t w połączeniu z potężną mocą i niesamowitym momentem obrotowym (1250 Nm) sprawiają, że auto z dzikością kota wgryza się w nawierzchnię drogi.
Czas to pojęcie względne, jednak bez wątpienia 2.5 s, 7.3 s, czy nawet 16.7 s to niewiele. A dokładnie tyle zajmuje Veyronowi osiągnięcie odpowiednio 100 km/h, 200 km/h i 300 km/h!
Po przekroczeniu 220 km/h prześwit auta ulega obniżeniu (do 8.9 cm), a z tylnej klapy wysuwa się skrzydło ze spojlerem zwiększające docisk do nawierzchni. Doprawdy kosmiczna technologia. Spalanie także należy do kosmicznych – mknące z maksymalną prędkością Bugatti wypali całą zawartości 100-litrowego zbiornika w 12 minut!
Prędkość to pojęcie względne. Dla wielu osób nie do końca zrozumiałe. „Zbyt blisko ustawione przy drodze drzewa, szosa o fatalnej nawierzchni, nieodśnieżone ulice” – sprawcy wypadków drogowych zazwyczaj są w stanie wytypować multum "sensownych" wytłumaczeń zaistniałej sytuacji, byle tylko były inne niż ich nieodpowiedzialność i niepohamowana brawura.
Jednak tak naprawdę prędkość, jakkolwiek wspaniała i cudowna by nie była, w niepowołanych rękach zabija. Niestety, bardzo często. Ci, którzy mają szczęście wyjść cało z takich dramatycznych sytuacji drogowych w większości przypadków nie zdają sobie sprawy ze swojej winy. Zawsze, gdy słyszę narzekania takich ignorantów, to mnie coś ściska w środku. Bowiem, z tego co mi wiadomo przydrożne drzewa nigdy same się nie przemieszczają i celowo do drogi się nie przybliżają by zrobić takim ignorantom na złość, dziury i koleiny były już na tej drodze, zanim wskazówka prędkościomierza przekroczyła 160 km/h, a śnieg zwykle powinien być zachętą do zmniejszenia prędkości, a nie ślepej wiary, że „dam radę szybciej”. Jednak w nas, Polakach, głęboko tkwi zakodowana ślepa wiara, że się uda. Szkoda, że ignorancja tak często zwycięża nad zdrowym rozsądkiem i poszanowaniem innych ludzi.