VW Beetle 2.0 TSI R-Line – w cieniu Golfa GTI

Niby wszystko jest na swoim miejscu: wygląd, moc, zachowanie na drodze, a nawet cena. A jednak o najmocniejszym Beetle’u można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest popularny. Czy jest jakiś powód tego stanu rzeczy?

„Męskich nie było?” – usłyszałem żartobliwe pytanie od kolegów dziennikarzy, gdy odbierałem czarnego Beetle’a do testu. Zatrzymałem się na chwilę przed autem, by przetrawić rynkową opinię, którą kojarzyłem wyłącznie z poprzednią generacją, produkowaną w latach 1997-2010. To, co ujrzałem: duże 19-calowe felgi, dyfuzor, dwie końcówki układu wydechowego, czarny lakier, duży tylny spojler i silnik o mocy 220 KM pod maską, to raczej atrybuty mało kojarzone z damskim samochodem. Niewinny żart czy naga prawda?

 

Spóźniony debiut

Kiedy pod koniec 2011 roku Volkswagen pokazał światu model „XXI Beetle”, byłem święcie przekonany, że różowy lakier pasujący do starszego New Beetle’a oraz idący za tym wizerunek „autka dla dziewcząt” to już przeszłość. Zaprojektowane od podstaw nadwozie obniżono, poszerzono, nadano mu zdecydowanie mniej cukierkowaty kształt. Do tego oferta od początku obejmowała wersję stylizowaną na klasycznego Garbusa, co dodawało mu uroku w jak najbardziej pozytywnym sensie. Tym razem także deska rozdzielcza została zaprojektowana w stylu retro, czego brakowało wcześniej.

Wówczas wydawało się, że błędy i wypaczenia zostały naprawione i teraz Beetle zdobędzie terytorium, które miał zająć od początku. Niestety, od debiutu poprzednika minęło 14 lat, a to okres, którego nie da się łatwo odrobić. W międzyczasie rynek został nasycony doskonale przygotowanymi neoklasykami w postaci Mini (2001) czy Fiata 500 (2007). Obydwa modele pojawiły się także w drapieżnych odsłonach, podkręcających emocje sportowymi korzeniami, których symbolami są odpowiednio John Cooper Works i Abarth. Zarówno Fiat, jak i BMW (właściciel marki Mini) skrzętnie wykorzystali dostępne legendy, a działy marketingu wycisnęły z nich, ile się tylko dało.

Co na to wszystko odpowiedział Volkswagen? Pole do popisu dawała koncernowi z Wolfsburga „marka” GTI, lecz ktoś w centrali zdecydował, że ma pozostać kojarzona wyłącznie z Golfem i nieco mniej z Polo. Dla Beetle’a skrót pozostał niedostępny, przez co mocne wersje tego samochodu pozostały w pewnym sensie anonimowe. Nie wymyślono tu żadnej zgrabnej nazwy, mającej szansę spopularyzować turbo-żuczka.

 

Garbate nadwozie

Wymiary zewnętrzne Beetle’a są niemal identyczne z tymi, jakie znamy z Golfa i w żadnym z trzech podstawowych kierunków różnice nie przekraczają 2 cm. Mimo to nie trzeba nikogo przekonywać, że ich wnętrza nie mają ze sobą wiele wspólnego. Garbaty dach Beetle’a mocno opada ku tyłowi, zaś wystające nadkola jasno dają do zrozumienia, że wnętrze będzie tu ciaśniejsze. W praktyce wyższy Beetle zapewnia ogrom przestrzeni z przodu, lecz na dwóch miejscach tylnej kanapy nie jest już tak różowo, zwłaszcza nad głową. Bagażnik nie bije rekordów, ale mieści przyzwoite 310 litrów. Mamy więc do czynienia z hatchbackiem, którego praktyczne nadwozie zostało okrojone przez retrowygląd.

Gdyby Beetle rzeczywiście aspirował do miana rodzinnego hatchbacka, nie imponowałby przestrzenią, ale przecież ten samochód ma zupełnie inny charakter. Teoretycznie jest skierowany do tej samej klienteli, która kupuje Mini czy 500-kę, choć jest od nich wyraźnie większy. Dwójce pasażerów zapewnia wygodę podróżowania z awaryjną możliwością zabrania dodatkowej pary, albo dwójki niesfornych brzdąców. Tylna klapa wysoko unoszona do góry zapewnia dobry dostęp do przestrzeni bagażowej, którą w razie potrzeby można powiększyć, składając oparcie tylnej kanapy dzielonej w proporcji 50:50.

Stylistyka to spora zaleta wnętrza samochodu. Z jednej strony mamy monolityczną, płaską deskę rozdzielczą, nawiązującą do klasycznego Garbusa. Wyposażono ją w podwójny schowek przed fotelem pasażera i błyszczące listwy podkreślające nawiązanie do korzeni. Z drugiej strony są też akcenty sportowe, czyli dodatkowy zestaw wskaźników umieszczony na szczycie deski i karbonowe elementy wykończeniowe. Wszystko wygląda nieźle i spójnie, dopóki nie siądziemy za kierownicą. Duży jej wieniec i ogromny centralnie umieszczony prędkościomierz doskonale sprawdzają się w zwykłych wersjach silnikowych, ale w sportowej odmianie wydają się nie z tej bajki. Nawiązanie do klasycznego Garbusa może rodzić obawy o ergonomię. Na szczęście są zupełnie nieuzasadnione. Wszystko jest po „volkswagenowsku” i – znając wyroby tej marki – sterowanie niemal każdą funkcją można odnaleźć po omacku.

Chociaż produkcja Beetle’a odbywa się wyłącznie w meksykańskich zakładach w Puebla, o jakość wykonania nie trzeba się martwić. Volkswagen zadbał, by materiały oraz ich spasowanie były z tej samej półki, co w Volkswagenach produkowanych w Niemczech. Nie powinno to dziwić, samochody budowane są z tych samych komponentów.

 

Mocne serce

Z dzisiejszego punktu widzenia Beetle nie jest najnowszym powiewem techniki. Bazuje na szóstej generacji Golfa i z niego przejął całe podwozie. Dotyczy to także silnika 2.0 TSI oferującego 220 KM. Ale czy to wada? Technika jest sprawdzona, dostępność części znakomita, a całość bardzo dobrze ze sobą współgra. Przeniesienie napędu nie pochodzi wprost z Golfa VI GTI, układ wydechowy ma delikatniejszy dźwięk, a nastawy zawieszenia są bardziej przyjazne dla kierowców, ceniących choć odrobinę komfortu. Porównując go do konkurencji pod względem podwozia, tłumienia i precyzji prowadzenia jest on gdzieś pośrodku pomiędzy mocnymi hatchbackami w postaci Peugeota 308 GT (200 KM) i Golfa GTI. Zapewnia więc odpowiednią dozę precyzji, by można było nim ostro pojeździć bez narzekania na głupie kompromisy.

Fani prawdziwych hot hatchów mogą ponarzekać na brak w ofercie ręcznej skrzyni biegów. To fakt, najmocniejszy Beetle dostępny jest wyłącznie z sześciobiegową skrzynią dwusprzęgłową DSG. Faktem też jest od lat, że oferuje ona lepsze osiągi niż tradycyjny manual. „Setkę” można zatem zobaczyć na prędkościomierzu po 6,7 sekundy. To o pół sekundy wolniej niż w przypadku mocniejszego o 25 KM Golfa GTI. Powiedzmy sobie jednak szczerze. Volkswagen zdaje sobie z tego sprawę i dlatego Beetle’a można kupić za kwotę mniejszą o około 20 tys. zł.

Ile dokładnie trzeba dać za Beetle’a Turbo? 108 690 zł. To dobra oferta za mocne retro. Mniejszy i słabszy Mini Cooper S z automatem (192 KM), choć nieco szybszy, kosztuje 117 840 zł. Za to o wiele mniejszy i mniej praktyczny Abarth 500 Competizione wyceniony został na 106 700 zł.

 

Dla kogo?

Volkswagen Beetle pozostawia bardzo pozytywne wrażenia, ale na rynku przegrywa z potrzebami współczesnego klienta. „Tylko” trzydrzwiowe nadwozie, trudny dostęp do tylnej kanapy, mały bagażnik i wizerunek „damskiego auta”, odziedziczony po poprzedniej generacji powodują, że mało kto wybiera tę opcję w salonach Volkswagena. Klienci wolą po prostu Golfa. To samo dotyczy odmian sportowych – najmocniejszy Beetle przegrywa z legendą GTI. Ale to tylko próba wytłumaczenia jego niewielkiej popularności.

A jak wypada, gdy obedrze się go z niesłusznie, moim zdaniem, przylepionej łatki? To jak najbardziej udana konstrukcja, nie tak „ostra”, jak Golf GTI, ale bardzo szybka i potrafiąca dostarczyć pozytywnych wrażeń. Nie tylko płci żeńskiej.

Dodano: 5 lat temu,
autor: Marcin Lewandowski,
zdjęcia: Marcin Lewandowski
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .