MINI Countryman – dla kogo duże MINI w wersji hybrydowej?

Czy duże hybrydowe MINI Countryman ma w sobie nadal ducha swojego „prawdziwego” przodka?

Początek XXI wieku w kulturze masowej mocno nacechowany jest odniesieniami do przeszłości. Nic dziwnego, że i od legendy MINI – samochodu stworzonego w latach 50. XX wieku przez sir Aleca Issigonisa, który stał się ikoną motoryzacji – postanowiono odcinać kupony. Zabrało się za to BMW, które od ponad 15 lat produkuje współczesne odmiany tych małych samochodów. W 2010 roku Niemcy postanowili pójść o krok dalej i model MINI trafił do zyskującej na popularności klasy kompaktowych SUV-ów – tak powstała pierwsza generacja MINI Countryman. Aby mocniej promować nowy model, BMW stworzyło na jego podstawie nawet samochód rajdowy WRC, jednak podobnie jak kilka lat wcześniej w Formule 1 i tu zabrakło Bawarczykom odwagi na większe inwestycje i ostatecznie MINI WRC nie odniosło żadnych znaczących sukcesów – szkoda.

Niezrozumiała dla mnie miłość ludzi do napompowanych nadwozi małych SUV-ów sprawiła, że model Countryman sprzedawał się na tyle dobrze, że w 2017 roku świat ujrzał drugą generację największego MINI. Do oferty silników szybko dołączyła modna obecnie wersja hybrydowa.

 

Mini z zewnątrz, maxi w środku – MINI Countryman

MINI to MINI. Obojętne czy to mały hatchback, kabriolet czy niewielki SUV, modelu tej marki nie pomylimy z żadną inną. W obecnej generacji MINI Countrymana nie jest inaczej. Z przodu mamy charakterystyczne okrągłe reflektory (wykonane w technologii LED) i charakterystyczną atrapę. Linia boczna także od razu zdradza nam, z jaką marką mamy do czynienia. Prawie pionowa szyba przednia, duże przeszklone powierzchnie i linia dachu opadająca lekko ku mocno ściętemu tyłowi sprawia, że nawet pod słońce od razu rozpoznamy legendarne kształty małych brytyjskich autek. Małych, bo w istocie Countryman nie jest samochodem dużym. Jego długość to zaledwie 4,3 metra. Pozostałe wymiary również nie przerażają, dzięki czemu duże MINI nadzwyczaj dobrze radzi sobie w mieście.

Hybrydowego MINI Countrymana z zewnątrz poznamy po klapce gniazda do ładowania akumulatorów, umieszczonej w przednim błotniku, stylizowanej na srebrną elektryczną złączkę z limonkowym tłem. Limonkowy kolor przyjęły również litery „S” – na tylnej klapie przy oznaczeniu modelowym Cooper oraz na atrapie chłodnicy. Już seryjne 17-calowe koła dobrze wyglądają w nadkolach największego MINI. Testowany egzemplarz wyposażony był w obręcze większe o 2 cale, wchodzące w skład pakietu Mini Yours. Innymi wyróżnikami tego zestawu są między innymi chromowane zewnętrzne klamki.

Po otwarciu drzwi, zarówno przednich, jak i tylnych, MINI Countryman zaskakuje ilością przestrzeni. Nawet wysocy pasażerowie na żadnym z miejsc nie powinni narzekać na brak swobody. To zasługa nie tylko wysoko poprowadzonej linii dachu, ale przede wszystkim pudełkowatego kształtu nadwozia. Podróżujący z przodu mogą skorzystać z szerokiego zakresu elektrycznej regulacji foteli. Osoby z tyłu również nie są poszkodowane. Wprawdzie ustawienie swoich miejsc muszą zrealizować ręcznie, ale nadal możliwość szerokiej zmiany kąta pochylenia oparcia poszczególnych części dzielonej na trzy tylnej kanapy należy uznać za duży plus.

Nie można zapomnieć o bagażniku Countrymana. W odmianie hybrydowej jest o 90 litrów mniejszy od wersji z napędem konwencjonalnym, ale nadal wartość 360 litrów to dużo, zwłaszcza, że kształt przestrzeni załadunkowej jest regularny i daje się łatwo powiększać poprzez złożenie oparć tylnej kanapy.

Materiały wykończeniowe już tak nie zachwycają. Ogólnie przeważają tworzywa wysokiej jakości, jednak w wielu miejscach widać, że MINI traktowane jest przez grupę BMW jako marka nieco gorszego sortu. Wprawdzie sama ekologiczna skóra pokrywająca fotele jest identyczna jak w samochodach z bawarską szachownicą w logo, ale już plastiki na boczkach drzwiowych czy drzwiach schowków są twarde. W wielu miejscach zastosowano również czarne gumowe tworzywo. Znajdujemy je nie tylko na desce rozdzielczej, ale również na podłokietnikach, które znacznie lepiej wyglądałyby, gdyby obłożono je skórą takiej samej, jasnej barwy jak siedzenia.

We wnętrzu MINI Countrymana mamy również elementy pakietu Mini Yours. Są to między innymi: inna okleina kokpitu, kierownica z charakterystycznymi przeszyciami i … fotele, których z uwagi na inny kształt podłogi, nie da się zamontować do wersji hybrydowej, zatem na zdjęciach widzicie zwykłe fotele odmiany Cooper.

 

MINI Countryman to „fajne” gadżety

Nie jest tajemnicą, że obecnie MINI, podobnie jak VW Beetle czy Fiat 500, nie jest już samochodem dla masowego odbiorcy. MINI to element stylu życia, fajny gadżet. I właśnie tymi jest naszpikowany. Począwszy od smaczków stylistycznych, a na detalach wyposażenia skończywszy, w tych brytyjsko-niemieckich samochodach widać liczne elementy stworzone, żeby być po prostu „fajnym”.

Fajny jest LED-owy obrotomierz MINI Countrymana, wyświetlany na pierścieniu wokół centralnego ekranu nawigacji (ta ostatnia mogłaby mieć więcej szczegółów – ale do tego już przywykliśmy, testując inne samochody koncernu BMW. Czy doczekamy się w końcu obsługi głosowej na „Twoim rynku”?). Fajny jest opcjonalny wielki szklany dach, mocno doświetlający wnętrze i jeszcze bardziej zwiększający poczucie przestrzeni. Fajne są przełączniki „hebelkowe” na konsoli środkowej i na panelu nad lusterkiem wewnętrznym. Fajne jest to, że wszystkie boczne szyby MINI Countrymana chowają się całkowicie w drzwiach, dzięki czemu wszyscy pasażerowie mogą jechać z „zimnym łokciem”. Fajny jest opcjonalny system audio Harman/Kardon, zagłuszający skutecznie dźwięk malutkiego trzycylindrowego silniczka i na szczęście nieimitujący udawanych dźwięków jednostki napędowej przez głośniki (wielki plus dla MINI).

Ale już najfajniejsza jest Mini Picnic Bench, czyli ławeczka. W istocie jest to po prostu sztywna płaska poduszka, umocowana na zatrzaski pod podłogą bagażnika, trzymająca się pod nią na magnesach, którą z łatwością rozkładamy, opierając na zderzaku i tworząc w ten sposób wygodne siedzenie w czasie postojów na trasie.

 

Hybryda to… nie to

BMW wyposażyło nowego Countrymana w zespół napędowy bliźniaczy do swojej Serii 2 Active Tourer (i super samochodu i8). Z przodu mamy zatem benzynowy silnik 1.5 o trzech cylindrach sprzężony z automatyczną skrzynią o 6 przełożeniach, przekazująca moc wyłącznie na przednie koła. Z tyłu natomiast silnik elektryczny napędzający wyłącznie oś tylną. Takie rozłożenia napędu czyni z MINI samochód czteronapędowy, a w warunkach jazdy wyłącznie na prąd – wręcz tylnonapędowy. A tego to jeszcze nie było w tej marce!

Niestety, nie jest to zbyt efektywny napęd. Obiecywany przez MINI zasięg na prądzie na poziome „do” 48 km należy podzielić co najmniej przez połowę (chyba, że będziemy się smażyć we wnętrzu bez klimatyzacji lub marznąć bez ogrzewania). Również deklarowane spalanie bezołowiowej to nie tyle pobożne życzenia co wartości wręcz z Kosmosu. Poziom 2.2 litra na 100 to blisko cztery (!) razy mniej niż testowy Countryman, przy delikatnym traktowaniu, faktycznie potrzebował.

Umiejscowienie poszczególnych elementów napędzających małego SUV-a dobrze wpływa na rozkład masy i niski środek ciężkości. Niestety, mimo to nowy MINI Countryman nie jest tak sprawny na zakrętach, jak jego bawarska siostra 225xe. Zawieszenie MINI jest wyraźnie bardziej podatne na przechyły boczne, co w połączeniu z bardzo bezpośrednim układem kierowniczym sprawia, że pasażerowie mogą szybko poczuć się niekomfortowo. Na takie zachowanie wpływa również masa własna – blisko 1,7 tony – i bardzo niski profil opon typu runflat. W modelu z Bawarii udało się zestroić układ jezdny o wiele bardziej przyjaźnie.

Są jednak aspekty, którymi MINI Countryman pokonuje swoją siostrę. Po pierwsze ma lepsze hamulce, a przynajmniej inaczej pracującą pompę wspomagania tychże, dzięki czemu do efektywnego zatrzymanie potrzeba o wiele mniej siły. Dużo lepsza jest też widoczność. Duże lusterka zewnętrzne i cienkie słupki dachowe ułatwiają parkowanie. Poza słupkiem „A” – najbliższym oczom kierowcy, widoczność do przodu również jest znakomita.

 

Dla kogo MINI hybryda?

Nasz testowy egzemplarz MINI Countryman doposażony w nawigację, z której z czystym sercem można zrezygnować, automatyczną klimatyzację z funkcją schładzania wnętrza, bezkluczykowy dostęp, szklany dach, skórzaną tapicerkę i liczne inne akcesoria kosztuje ponad 230 tysięcy złotych. Posiadaczem hybrydowej odmiany można się stać jednak już za kwotę 145 tysięcy złotych, a to mniej niż np. kosztuje Toyota Prius plug-in hybryd. W przeciwieństwie do niej, nowe MINI Countryman to propozycja przede wszystkim dla osób lubiących się wyróżniać. Chcących samochodu, który bez problemu pomieści ich wraz z bagażami i znajomymi podczas weekendowego wypadu za miasto, ale i w tygodniu bez problemu dowiezie ich do zatłoczonego centrum. W obu tych sytuacjach MINI sprawdzi się lepiej od „japończyka”, choć z pewnością więcej też spali.

Za sprawą nadaktywnego ESP, nie dostarczy jednak obiecywanej przez napis na podkładce tablicy rejestracyjnej „Gokartowej frajdy z jazdy”. Po tę trzeba się przesiąść do małych MINI.

Dodano: 4 lata temu,
autor: Kamil Broniowski,
zdjęcia: Kamil Broniowski
Zobacz inne artykuły
Bezpieczeństwo w Mazda CX-60 – czyli systemy wspomagające i ochrona
Chcesz poczuć się jak właściciel ponad 3000 aut, których nie musisz naprawiać ani ubezpieczać? Takie rzeczy tylko w Traficarze
Okazje ze Stanów mogą być pułapką, ale nie muszą. Oto, jak sobie z nimi radzić
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .