Skoda Arctic Circle Expedition – nauka przez zabawę
Podobnie jak w ubiegłych latach, już po raz trzeci zostaliśmy zaproszeni przez Skodę na arktyczną wyprawę do mroźnej Laponii, by przetestować stosowany w ich modelach napęd 4x4. W tym roku jednak wybieraliśmy się tam „z duszą na ramieniu”. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Nasze obawy nie dotyczyły samych samochodów i tego, czy poradzą sobie w trudnych warunkach. Martwiliśmy się właśnie o „trudne warunki”, bo jeszcze trzy dni przed wylotem, w Ivalo, które było naszym miejscem docelowym, nie było grama śniegu, a słupek rtęci na termometrze pokazywał stopnie powyżej zera. To mocno krzyżowało plany – zarówno organizatorów, ale również i nasze, bo w końcu wybieraliśmy się tam w konkretnym celu. Na szczęście w dniu wylotu otrzymaliśmy informację, że nie mamy się czym martwić. Odpowiednia pogoda pojawiła się jakby na zamówienie. Temperatura -10ºC i prawie 50 cm śniegu – wystarczająco! To i tak nie zmieniało faktu, że – według miejscowych – tak słaba zima w tym okresie miała miejsce około 60 lat temu. My jednak odetchnęliśmy z ulgą i, pozostawiając zmartwienia na lotnisku w Warszawie, mogliśmy wyruszyć na wyprawę, skupiając się tylko na zadaniu – przetestowaniu napędów.
Cała impreza została zorganizowana w jednym z najbardziej wysuniętych na północ ośrodków testowych w Europie – World Test OY. Obiekt ten nie tylko zajmuje sporą ilość miejsca, ale także – jako jeden z nielicznych na świecie – ma zadaszony termiczny tor, na którym utrzymywana jest stała temperatura, wynosząca około -7 stopni Celsjusza. To pozwala na szkolenie swojej techniki jazdy na śniegu nawet w lecie.
Przyszła więc pora na zajęcie miejsca za kierownicą. Skoda przygotowała dla nas cztery modele. Podobnie jak ostatnim razem był to Kodiaq, Karoq, Octavia i Octavia Scout, ale w przeciwieństwie do zeszłego roku, zadania, jakie na nas czekały, miały być dużo bardziej wymagające – zarówno dla samochodów, jak i kierowców. Krótki briefing na początku dnia wyjaśnił nam dlaczego.
Tym razem nie mieliśmy jeździć tylko po zamarzniętym jeziorze, na którym w razie błędu jedynym kłopotem mógł być zawrót głowy podczas wykręcenia bączka i strącenia paru pachołków. Czekały na nas cztery dużo bardziej wymagające wyzwania.
Najprostszy wydawał się slalom na dwóch rodzajach nawierzchni – śniegu i lodzie. Tutaj niewątpliwie najlepiej spisywała się Octavia, która przy nisko usytuowanym środku ciężkości oraz dużo ciężej działającym układzie kierowniczym najlepiej utrzymywała wyznaczony tor jazdy. Oczywiście to wszystko z racjonalnego punktu widzenia, ponieważ największy Kodiaq dawał nam najwięcej frajdy, właśnie dlatego, że był najmniej stabilny. I choć wychodziłem z niego z największym uśmiechem na ustach, to wyniosłem z tej lekcji również dużo informacji. W realnych warunkach na drodze, trzeba na niego uważać najbardziej. W środku stawki usytuował się Karoq, który bardzo poprawnie, choć nie idealnie pokonywał trasę. Warto jednak wyjaśnić, że choć samochody mają stały napęd na cztery koła, to na tylną oś trafia zaledwie 4% momentu obrotowego przy normalnej jeździe. To wszystko dzięki zastosowaniu sprzęgła wielopłytkowego Haldex piątej generacji, które zapewnia stały napęd 4x4, a dopiero w przypadku utraty przyczepności rozdziela moment na poszczególne koła.
Racjonalnie rozdzielany moment niewątpliwie był nam potrzebny, a to dlatego, że dwie kolejne trasy to były odcinki specjalne. Pierwszy z nich przebiegał przez w miarę wyrównany teren, ale drugi, poprowadzony był po zboczu góry. Ostre zakręty, spore nachylenie i w niektórych miejscach brak przyczepności powodowały, że każdy najmniejszy błąd mógł zaowocować katastrofą. By utrudnić sobie zadanie, wyjeżdżając na trasy, w każdym modelu wyłączyłem, na tyle na ile to tylko było możliwe, wszystkie dodatkowe systemy wspomagające. W takich warunkach napęd naprawdę miał co robić. Zostałem tylko ja i samochód.
Po paru okrążeniach odczucia co do miejsc na podium miałem bardzo podobne co przy slalomie, ale to dopiero tak naprawdę na tych trasach mogłem zobaczyć i poczuć, jak szybko działa ten system. Wąska trasa, drzewa i duże nachylenie terenu wymuszały maksymalną koncentrację, bo czas na reakcję był mocno ograniczony. Nie zmienia to jednak faktu, że z każdą kolejną przejażdżką wychodziłem z samochodów z coraz większym uśmiechem na twarzy. Delikatna nadsterowność w zakrętach pozwalała poczuć się niczym prawdziwy Fin, wykonujący scandinavian flick. Ok, może zbyt mocno mnie poniosło...
Minusem jest to, że przez wędrujący między kołami moment obrotowy można bardzo łatwo przegiąć i z nadsterowności mamy książkową podsterowność, która nie daje już tyle frajdy. Clue programu był zamknięty tor, o którym wspominałem wcześniej. Choć sama technologia obiektu, która zapewnia możliwość doskonalenia jazdy po śniegu nawet w lecie oraz symulowanie jazdy w nocy robi wrażenie, to sama trasa nie była już tak spektakularna. Do tego nasza grupa wylądowała na tym torze jako ostatnia i – niestety – z powłoki śnieżnej został tylko sam lód, co w połączeniu z metalowymi bandami dookoła toru nie napawało to optymizmem. Niemniej jednak, po paru okrążeniach obawy przerodziły się w pewność siebie i każdy kolejny zakręt pokonywałem bardziej zdecydowanie.
Niestety, jak mówi powiedzenie: „wszystko co dobre, kiedyś się kończy”. Nie inaczej było tym razem i choć nie poznałem na tym wyjeździe żadnej nowej technologii, to niewątpliwie zyskałem sporą wiedzę na temat technik jazdy po śniegu, a przy tym bardzo dobrze się bawiłem. A czy człowiek nie najlepiej uczy się właśnie przez zabawę?
Redaktor