Hyundai Ioniq Electric - tanio i zwyczajnie nie znaczy nudno

Czasy, w których hasło "auto na prąd" otwierało w głowie jedynie szufladki w stylu: "ciasne pudełko na kółkach o zasięgu wózka golfowego", zdecydowanie mamy już za sobą. Producenci z różnych stron świata od kilku lat oferują klientom alternatywę dla klasycznych jednostek napędowych. Jednak wciąż auta w pełni elektryczne, nawet na tle coraz bardziej popularnych hybryd, budzą zainteresowanie i są traktowane jako dziwolągi na drogach. Hyundai ze swoim nowym modelem - Ioniq Electric zdaje się podawać na tacy idealne rozwiązanie dla klientów, którzy cenią sobie mniejszy rozgłos wobec ich auta. Samochód na prąd może wyglądać… zwyczajnie?

Zwyczajnie - tak, nudno - ani trochę

Choć nadwozie Hyundaia Ioniq nie krzyczy na lewo i prawo, że jest kształtem przyszłości, a wlew paliwa zastępuje miejsce na wtyczkę, to łatwo zauważyć, że coś tu jest nie do końca tak, jak mogłoby się wydawać. Nie znajdziemy rury wydechowej, uwagę przykuwa też charakterystyczny zaślepiony grill. Cała reszta to, jak chwali się producent, efekt największych starań o jak najbardziej aerodynamiczny kształt. I choć sylwetka Ioniqa nie zdradza w tym zakresie niesamowitych predyspozycji, to liczby bronią się same. Współczynnik oporu powietrza wynosi jedynie 0,24. Dla porównania: dla Nissana Leaf to 0.28 a BMW i3 0,29. To imponuje, szczególnie biorąc pod uwagę rozmiary nowego Hyundaia. Bez wątpienia nie mamy tu do czynienia z małym autem, wyspecjalizowanym w misjach specjalnych na terenach mocno zabudowanych. Ioniq mierzy prawie 4,5 metra długości i ponad 1,8 metra szerokości. Nikt nie nazwie go “maluszkiem”.

W stylistyce nadwozia konstruktorzy zdecydowali się na bardzo odważne posunięcie w przypadku pokrywy bagażnika. Elektryczny liftback oferuje dyskretny spoiler, który przecina szybę. Dzięki temu powstaje wąski szklany pas, tworzący jedną linię z reflektorami. Odwaga w tym przypadku odnosi się do groźby automatycznych skojarzeń z innym mocnym zawodnikiem na rynku aut “eco friendly” - Toyotą Prius. Ryzyko się opłaciło. Tył Ioniqa jest spójny, zwarty i dobrze domyka linię nadwozia.

Z kolei przód auta to dwa mocne punkty - wspomniany wcześniej grill, “zabudowany” szczelnie szarym materiałem i światła LED do jazdy dziennej, zamontowane we wnękach poniżej głównych lamp. Dzięki nim Ioniq zyskuje zadziorne spojrzenie, zupełnie jakby starał się samym wyglądem zewnętrznym walczyć z obiegową opinią, że auta elektryczne nie zasługują na odrobinę dzikości.

 

We wnętrzu te same zasady

Nieco zwyczajnie, za to funkcjonalnie, wygodnie i ponownie: nie nudno! Wskakujesz do auta na prąd, powiewu przyszłości itd. Czego się spodziewasz? Panelu sterowania promem kosmicznym i joysticka zamiast kierownicy? Nic z tych rzeczy. Wnętrze Hyundaia Ioniq to wręcz modelowy przykład funkcjonalnej, przestronnej i spokojnej kabiny. Jakość wykonania to tylko (albo aż) wisienka na torcie. Najmocniej cieszą użyte materiały. Deska rozdzielcza na całej szerokości pokryta jest od góry obiciem, które miło ugina się pod naporem, a pozostałe plastiki, choć sztywne, nie dają odczucia taniości. W konsoli centralnej odrobina “fortepianowego” tworzywa, który ma tendencję do zatrzymywania śladów po palcach. Za to na fotelach i kierownicy miękka skóra, bardzo przyjemna w dotyku. To samo miłe obicie znajdziemy na chyba najbardziej ekstrawaganckim elemencie kokpitu. Klasyczną dźwignię zmiany biegów w Ioniqu zastępują przyciski  - D, R, P i N. Bezpośrednio przed nimi producent umieścił coś na kształt podstawki pod nadgarstek. Jego wykonanie i jakość nie budzi zastrzeżeń, jednak funkcjonalność takiego rozwiązania już tak. To skuteczny sposób na oduczenie kierowcy nawyku trzymania dłoni na dźwigni zmiany biegów. W tym przypadku, odkładając dłoń na podstawkę, cały czas dotykamy palcami wspomnianych przycisków. To mało komfortowe, biorąc pod uwagę, że ich przypadkowe naciśnięcie podczas jazdy nie wiąże się pewnie z niczym przyjemnym dla auta.

Na szczęście po złożeniu obu dłoni na kierownicy, która wyjątkowo zachęca do pewnego chwytu, możemy w spokoju zbadać pozostałe elementy kokpitu Ioniqa. Układ wnętrza to zestaw sprawdzonych rozwiązań, charakterystycznych dla braci tego modelu spod znaku marki Hyundai czy Kia. Centralna część deski rozdzielczej to przede wszystkim spory dotykowy ekran. Jego obsługa jest przyjemna, nie sprawia problemów. Tym bardziej, że użytkownika przyzwyczajonego do bardziej tradycyjnych rozwiązań wspiera seria fizycznych przycisków. Ciekawiej robi się jednak bezpośrednio przed oczami kierowcy. Nie tyle ze względu na to, jak wyglądają zegary, ale przede wszystkim, co wyświetlają. Podstawową ciekawostką jest wskaźnik “spalania”. W przypadku Ioniqa to poziom zużycia energii na każde przejechane 100 km, podawany w khW. Kolejny parametr, na który nagle zaczynamy zwracać uwagę to chwilowe wykorzystanie baterii. Skala dzieli na zakres Charge, Eco i PWR. Pozostałe wyświetlane informacje to już klasyka - prosty i czytelny prędkościomierz i informacje z komputera pokładowego.

Z punktu widzenia pasażera Ioniq to jeszcze bardziej typowe auto. Wnętrze oferuje wyjątkowo dużo miejsca nawet na tylnej kanapie, choć przy maksymalnym odsunięciu przedniego rzędu, przestrzeni na nogi może być mało. Tej na pewno nie zabraknie za to w bagażniku. To kolejna liczba, która w przypadku auta na prąd potrafi zrobić odpowiednie wrażenie: 455 litrów. Okazuje się, że samochód, który nie wymaga ani grama paliwa, staje się wygodnym narzędziem do podróżowania nie tylko po mieście. Jednak co z ładowaniem np. w dalszej trasie?

 

Czy mógłbym pożyczyć filiżankę prądu?

Hyundai Ioniq ma wszelkie predyspozycje do tego, żeby, wtapiając się w tłum innych aut, w komfortowych warunkach podróżować nim do obranego celu. Można dodać “dowolnego celu”. Czy jednak trzeba? Producent zapewnia, że w najbardziej sprzyjających okolicznościach pełne naładowanie baterii powinno wystarczyć na pokonanie nawet 280 kilometrów. Być może jest to możliwe, jednak średnim zasięgiem podczas testów (w przeważającej części miejskich) auto pozwalało na 200 kilometrów trasy. Zakładając, że podczas wyprawy za miasto, zasięg ten wzrasta, to i tak nie pozwala on na odbycie komfortowej podróży. Czas naładowania baterii przy użyciu standardowego zasilacza 230V to 12h. Tak długi czas wydłużyłby podróż z Zakopanego do Gdańska do około 4 dni. Zakładając, że po drodze mili ludzie nie wystraszyliby się pukania do drzwi i pytania “czy mogę pożyczyć odrobinę prądu?”.

Są jednak szybsze rozwiązania. Najpopularniejszym z nich jest skorzystanie z ogólnodostępnej stacji ładowania. System nawigacji na pokładzie Ioniqa potrafi nawet sam znaleźć i doprowadzić nas do takiego miejsca. Jednak musimy liczyć się z przymusowym postojem nawet przez 5h. Jedynie ładowarka DC 400V jest w stanie wypełnić auto energią w czasie sięgającym 30 minut (do 80% baterii). Rozwiązanie jest, jednak o dalekich podróżach, przypominających te przy użyciu aut o klasycznym napędzie, nie ma co marzyć. Przynajmniej na razie. Co dostajemy na pocieszenie?

 

Miejskie szaleństwo na zawołanie

Być może rozmiarami i przestrzenią w kabinie Ioniq stara się aspirować do wszechstronnych kompaktów, które nadają się nawet na rodzinne wakacje, ale to miejska dżungla jest przestrzenią, gdzie czuje się najlepiej. Nie tylko ze względu na zasięg i czas ładowania. Jazda tym autem to czysta frajda. Choć tryb Normal i Eco pozwalają na wyjątkowo spokojną i płynną jazdę, to tryb Sport - w zestawieniu z elektrycznym silnikiem o mocy 120 KM - stanowi idealne połączenie dla żądnych emocji. Układ kierowniczy i zawieszenie, choć całkiem miękkie, też zdają się zachęcać do wykorzystywania podstawowej przewagi aut na prąd. Po ruszeniu ze świateł Hyundai Ioniq jest praktycznie niesłyszalny ze względu na cichy napęd pod maską, ale też z innego, bardziej prozaicznego powodu. Pełnym momentem obrotowym kierowca dysponuje od samego startu. I choć na papierze Ioniq rozpędza się do setki w 10 sekund, to subiektywne odczucia są zdecydowanie o dobre 2-3 sekundy lepsze. Nie przeszkadza nawet wyraźnie dohamowywanie na drugim stopniu (dysponujemy trzema sterowanymi łopatkami) w celu dynamicznego ładowania baterii. Podczas bardzo przyjemnej, dynamicznej i jednocześnie komfortowej jazdy elektrycznym Hyundaiem cieszy jeszcze jedno. Zerowa emisja CO2. A za tym idą małe bonusy - materialne: darmowe parkowanie w centrach największych miast w Polsce i Europie, i nieocenione: dziesiątki uśmiechniętych twarzy i niezliczone kciuki w górę od przypadkowych przechodniów w jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w kraju.


 

 

 
 
 
Dodano: 7 lat temu,
autor: Przemek Kubera,
zdjęcia: Przemek Kubera
Zobacz inne artykuły
Kia e-Niro – znalazła sposób na niezły zasięg
Seat Mii Electric – przyszłość pod napięciem
Mercedes EQC – jak jaskółka
Informujemy, iż w naszych serwisach internetowych korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Dalsze korzystanie z naszych serwisów, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje Politykę prywatności .